8

1.1K 81 268
                                    

Przez długi czas siedzieliśmy tam w ciszy. Gilberta mocno trzymałem, nie zamierzając go puścić. Chciało mi się płakać, po raz setny chyba. Jednakże powstrzymywałem się od tego. Uratował mnie, więc nie było potrzeby, aby zalewać się łzami.

- Co z ubraniami? - szepnąłem, przerywając spokojną ciszę.

Popatrzył się na mnie z lekkim stresem. Wyglądało na to, że nie miał ochoty tam wracać. Ja szczerze również.

- Nieważne - dodałem, mocniej się tuląc do niego. - Wytrzymam.

- Mam pytanie - odparł spuszczając wzrok. - Cieszysz się, że jesteś na tej imprezie?

Przez chwilę nic nie powiedziałem. Czułem się naprawdę dziwnie. Pamiętam, jak bardzo chciałem zaliczyć swoją pierwszą imprezkę, chociaż od początku przyjazdu w ogóle się dobrze nie bawiłem. A zwłaszcza, że o mało przed chwilą nie zostałem rozdziewiczony. Jeszcze bardziej posmutniałem.

- Nie bardzo.

- Przepraszam, Felek. - Jeszcze bardziej ściszył głos, tak że ledwo go słyszałem. - Zostawiłem cię samego. Już więcej tego nie zrobię.

- Mhm...

- Halo?! Jest tam ktoś? - Wzdrygnąłem się, kiedy za drzwiami usłyszałem głos Francisa.

- Tak! - zawołał Gilbert.

- Och! Gilbert! Lepiej się pospiesz, bo za niedługo rozpalamy ognisko!

- Dobrze!

Gilbert włączył spłuczkę, udając, że się załatwiał. Następnie odkręcił kran z wodą i razem umyliśmy ręce. Po zrobionej czynności wziął mnie na barana. Oczywiście wózek został w pokoju, a jak znam życie, to pijany gość na pewno zasnął. Lepiej go nie budzić.

Na korytarzu ujrzałem Francisa. Trochę się zdziwił, kiedy mnie zauważył w samym dresie. Zarumieniłem się, odwracając wzrok.

- Gilbert... ty tam srałeś i zarywałeś do Feliksa?! Wiedziałem, że między wami istnieje jakaś więź... - Uśmiechnął się, na co zadrżałem. Przypomniała mi się tamta scena z Ivanem.

- To nie tak. Później porozmawiamy. - Gilbert powiedział to z taką powagą, jakby na serio zaczął się o mnie martwić.

- N...no dobra. Chodźcie na razie na kiełbaski. - Francis zaprowadził nas na zewnątrz.

Od razu poczułem chłód na skórze. Ciemno zaczynało się robić, ale na szczęście wciąż dało się coś widać. Jeszcze bardziej ścisnąłem Gilberta, owijając go dodatkowo nogami, aby poczuć trochę od niego ciepła. Syknąłem. Najgorsze było to, że sflaczały mi wszystkie mięśnie, dlatego mocniej odczuwałem zimno niż u normalnego człowieka. Gilbert spojrzał się na mnie z lekkim przerażeniem, jednakże nic nie powiedział. Usiadł na kłodzie, a następnie posadził mnie na kolanach. Oparłem się o jego tors. Było totalnie zimno...

Kątem oka zauważyłem przed nami kawałki drewna, a wokół nich stojącą zgraję ludzi, która próbowała rozpalić ogień. Prawdopodobnie po piętnastu minutach dało się widzieć ogromny płomień. Trochę ulżyło mi, ale nie aż tak bardzo. Miałem tylko nadzieję, że ciepła kiełbasa mnie uratuje. Achh... tak bardzo chciałbym wypić gorące kakao...

Antonio począł każdemu rozdawać długie kije z ostrymi końcówkami. Ja z Gilbertem dostaliśmy jeden. Nie dziwiłem się dlaczego. Nie uniósłbym go oraz z łatwością by mi wpadł do ogniska. A drugą ręką Gilbo musiał mnie przecież podtrzymywać, abym nie spadł.

Całe szczęście, że nikt nie zaczął pytać o to, dlaczego byłem w samym dresie - bez spodni, skarpetek i butów. Z jednej strony cieszyłem się z tego, ale z drugiej znowu poczułem się wyrzutkiem. Z nikim nie rozmawiałem. Nie miałem na to nastroju. Inni byli za to szczęśliwi, świetnie się bawili, a niektórzy nawet kombinowali sztuczki z jedzeniem, w ramach żartów. Tylko dlaczego Bóg nie pozwolił mi być jednym z nich?

PrusPol - ZrehabilitowanyWhere stories live. Discover now