25

1K 64 112
                                    

W kąpieli pomógł mi ojciec Torisa. Panu Laurinaitisowi nie przeszkadzały w ogóle moje chude nogi ani nawet ciche jęki, które wydawałem. Wyglądało to tak, jakby je próbował najzwyczajniej w świecie zignorować i myśleć optymistycznie. Miło mi się z nim rozmawiało, a nawet w niektórych momentach bawiło. Był bardzo dobry w rozmieszaniu ludzi i poprawianiu humoru.

Niedługo po tym zaniósł mnie do pokoju na parterze, odział mnie i przykrył szczelnie kołdrą. Na samym końcu ułożył mnie do snu.

- Obiecałem Torisowi, że pomogę tobie w ćwiczeniach, kiedy on będzie w szkole - odparł po chwili.

- To pan nie pracuje? - zapytałem niepewnie.

- Pracuję, oczywiście. Ale tylko w czwartki i niedziele mam wolne. A jutro czwartek, prawda?

Pokiwałem głową.

- Zatem nie martw się, na pewno coś wspólnie zrobimy. - Uśmiechnął się delikatnie.

Wyszedł z pokoju, gasząc za sobą światło.

Spojrzałem na zegarek. Była 21:46. Za oknem światło księżyca rozjaśniało mój pokój, dlatego nie było problemem dla mnie dostrzeżenie wskazówek zegara.

Przymknąłem oczy. Myślami wracałem do Gilberta - a dokładniej do czasów, gdy wspólnie spaliśmy w dwuosobowym łóżku. Brakowało mi go. Jednakże nie powinienem się o niego bać. Bóg nie pozwoliłby mi go zabrać. Gilbo jest mym całym życiem, dlatego jego strata mogłaby zniszczyć całkowicie moją psychikę, doprowadzając do depresji.

Muszę po prostu czekać na jego powrót. Trzeba myśleć optymistycznie i mieć pewność, że wszystko będzie dobrze.

Delikatnie odwróciłem się na drugi bok, ściskając powieki z bólu. Próbowałem nie jęczeć, co mi się na szczęście udało. Mocniej wtuliłem głowę w poduszkę, pogrążając się w długi sen.

***

Byłem w szpitalu. Ale chyba nie w tym samym, co zwykłem przesiadywać. Pokój był ciemny i pusty. Gdyby nie nogi, to bym wstanął z tego łóżka i odsłonił zasłony. Jednakże życie bywa okrutne.

Niedługo po tym dostrzegłem, że nawet, gdybym był zdrowy, nie dałbym rady się podnieść. Na moich nadgarstkach były mocno zaciśnięte pasy do łóżka. Próbowałem nimi poruszać, sprawdzając, czy byłbym wstanie odzyskać na nowo swoją wolność. Napróżno.

- (...) Ja panu mówię, że najlepszym rozwiązaniem jest przeniesienie go na oddział zamknięty. - Usłyszałem głos dochodzący zza ściany.

- Dajmy mu jeszcze szansę. Może zmieni swoje nawyki.

- Tego nie da się zmienić! To poza wszelkie możliwości! Tam nie będziemy mieć z nim problemu.

Zadrżałem. Czy oni mówili o mnie...?

- W sumie racja. Jednakże nie sądzę, aby to dało lepsze efekty.

Ich głosy zbliżały się w moim kierunku. Przełknąłem ślinę.

- Tutaj nikt nie da rady się poprawić. Psychiatryk to nic innego jak dom wariatów.

- W nocy jest na szczęście cicho. Tylko ten Kowalski spod czwórki czasem nie może zasnąć i budzi innych pacjentów swoimi krzykami.

- To w końcu jak? Zabieramy go?

- Chyba nie ma innego wyjścia.

Nastała cisza. Miałem przedziwne wrażenie, że tamci mężczyźni coś notowali, zanim mnie stąd wezmą w jeszcze gorsze miejsce.

PrusPol - ZrehabilitowanyWhere stories live. Discover now