28

670 57 349
                                    

Po dłuższej chwili jęknąłem zaskoczony, gdy zostałem przyciśnięty do ściany. Czułem, jak głowa mnie bolała. Czy, aby nie przypadkiem straciłem przytomność? Jak długo tutaj się znajdowałem?

Ivan mocno mnie trzymał za dłonie tuż nad moją głową. Przyglądał mi się z uśmiechem, lecz w jego oczach wyczuwałem niebezpiecznie złą aurę. Miałem wrażenie, że zaraz opadnę na ziemię ze strachu, tylko że jego mocne ramiona mi na to nie pozwalały. Kopnął mnie w piszczel, chcąc, abym znalazł się na gruncie i z łatwością mógł mnie przykuć do ściany. Szczerze, to ta scena nie była mu potrzebna, bo i tak strach nie pozwalałby mi się stąd w żadnym stopniu poruszyć.

Zostałem skrępowany łańcuchami, takimi samymi jak u Gilberta. Próbowałem przynajmniej podnieść się na nogach, aby ręce mnie nie bolały od zardzewiałego metalu, lecz Ivan mi na to nie pozwolił i uderzył mnie w brzuch. Skuliłem się, czując, jak mi niedobrze się robiło.

- Idiota... - Usłyszałem cichy odgłos Gilberta, który kątem oka obserwował moją żałosną twarz.

Ivan zignorował go, ponieważ skupił się na razie tylko na mojej obecności.

- Skąd wiedziałeś, że to ja przytrzymuję Gilberta?

Nie wiedziałem. Chciałem, abyś mi pomógł w jego poszukiwaniach, a to wszystko stało się przypadkowym zbiegiem okoliczności.

- Nie wiedziałem... - odparłem cicho, lecz przez napad paniki nie byłem w stanie powiedzieć mu całej prawdy.

- Nie kłam - mruknął ciszej tuż do mojego ucha, bawiąc się pochodnią nieopodal mnie. - Skąd wiedziałeś, gdzie ja mieszkam?

Poczułem, że w gardle zalęgła mi się ogromna gula, która nie pozwalała mi wypowiedzieć ani jednego słowa. Byłem bliski płaczu.

Tak. Gilbert miał całkowitą rację. Jestem idiotą. Na dodatek żałosnym idiotą, który zamiast naprawić, wszystko psuje.

Po dłuższej chwili milczenia Ivan wyprostował się, kierując się do Gilberta.

- Po niego tu przyszedłeś, mam rację? - Zmarszczył brwi, przykładając pochodnie niebezpiecznie blisko jego lewego boku. Gilbert mocno złapał powietrze, ściskając oczy, czując, jak płomienie liżą jego rany. - Powiedz, na co ci on? Przecież nie jest ci potrzebny. Za pewne nawet go nie lubisz.

To prawda. Nie lubiłem go. Zawsze się ze mnie śmiał i dokuczał, ale to nie oznaczało, że powinienem go zostawiać na pastwę losu. I to jeszcze, jak w szpitalu leżał Feliks, który potrzebował jego pomocy.

- Dla Feliksa... - wyszeptałem cicho i niepewnie.

- Feliksa? - prychnął, na nowo do mnie podchodząc. Gilbert odetchnął z ulgą. - To tylko głupi dzieciak, który nie powinien nawet istnieć. Gdybym to ja był jego matką, usunąłbym go najszybciej jak się da.

- Nie mów tak! - Próbowałem brzmieć złowrogo, lecz nadal mój głos drżał.

- Dlaczego mam tak nie mówić? Przecież on jest tylko kulą u nogi. Czy on nie przypadkiem od urodzenia nie chodził? - Popatrzył się tajemniczo w moim kierunku.

Opuściłem głowę. Miał całkowitą rację. Feliks nie chodził, dlatego wszyscy musieli się na około nim opiekować. Ale... czy to dlatego chce pozbawić go życia? Przecież to i tak człowiek, nieważne, czy chodzi czy nie.

- Oj właśnie... - zaśmiał się, widząc moją smutną minę. - Nikomu on nie jest potrzebny. Ani tobie, ani mi, ani - popatrzył się na Gilberta - jemu.

Miałem wrażenie, że Gilbert przygryzł wargę ze złości, lecz przez słabe światło nie byłem w stanie tego udowodnić.

- Mogę wam zaprezentować, jakie niepotrzebne są jego nogi. Jak do niczego się one nie dają.

PrusPol - ZrehabilitowanyWhere stories live. Discover now