PROLOG

4.7K 126 112
                                    

kiedy czerwcowa noc mrozi płuca i po której nic już nigdy nie będzie takie samo


„Nie jesteś złym chłopcem, Draco...".

Zakazany Las przygniatał go swoją ponurą atmosferą, a czerwcowa noc przypominała raczej noc kwietniową — zimna i przytłaczająco cicha, jakby razem z całą przyrodą otaczającą Hogwart przeżywała stratę jego wielkiego mistrza, potężnego czarodzieja i dobrotliwego dyrektora.

„Nie jesteś złym chłopcem, Draco...".

Zanim całkowicie zniknął w czeluściach lasu, odwrócił głowę jeszcze jeden, ostatni raz, aby zobaczyć szkołę — tak znienawidzoną, a jednocześnie tak ukochaną. Na niebie wił się wulgarny, zielonkawy Mroczny Znak.

„Nie jesteś złym chłopcem, Draco...".

Powtarzał te słowa jak litanię.

Zimno zdążyło dogłębnie przeszyć jego ciało, wedrzeć się za czarny garnitur, zjeżyć jasne włosy na bladych rękach. Draco wolał wmawiać sobie, że ten dreszcz istotnie był spowodowany tylko przejmującym chłodem.

Przestrzeń wypełniająca Zakazany Las robiła się coraz ciemniejsza, w miarę im głębiej wrzynał się weń śmierciożerczy pochód. Coś zawyło wściekle nieopodal obranej przez nich ścieżki sprawiając, że jego serce zabiło mocniej, a z płuc wydostał się ciężki świst. Mimowolnie przypomniał sobie swój pierwszy pobyt w Zakazanym Lesie, a zarazem pierwsze spotkanie z Czarnym Panem. Wizja tego spotkania powracała do niego regularnie w koszmarach; widział wtedy ciemną, zakapturzoną postać, spijającą nieśpiesznie srebrzystą krew jednorożca, którego sama wcześniej zamordowała. To wspomnienie wydawało mu się teraz tak odległe, jakby dzieliło go odeń co najmniej pięćdziesiąt lat. Tymczasem minęło ich raptem sześć. Sześć dobrych lat złych wyborów.

Ale przecież ty nie jesteś złym chłopcem, Draco.

Na jego twarzy zatańczył cierpki uśmiech. Och, istotnie? Tak uważałeś godzinę temu, kiedy jeszcze żyłeś.

Niewiele brakowało, a roześmiałby się jak ostatni histeryk. Stłamsił w sobie emocje w ostatniej chwili, kiedy praktycznie znajdowały już swoje ujście w postaci zduszonego chichotu.

Nienawiść do Albusa Dumbledore'a musiał mieć chyba we krwi, skoro ojciec od zawsze podważał jego autorytet, uznając go za największą porażkę nie tylko Hogwartu, ale i całej brytyjskiej magicznej społeczności, która w idiotyczny sposób pozwoliła mu rozpanoszyć się i wprowadzać swoje szkodliwe porządki z ukrycia, pod przykrywką skromnego dyrektora szkoły. Nienawiść Draco była jednak znacznie mniej skomplikowana. Mało obchodziła go pozycja Dumbledore'a jako szarej eminencji w Ministerstwie Magii. Bardziej nienawidził jego ckliwego, dobrotliwego uśmieszku, gdy ten siedział na swym tronie w Wielkiej Sali, podobnie jak nienawidził jego chorego uwielbienia do Pottera i wynikającej z niego niesprawiedliwości. Ale nawet to nie starczyło, by Draco nabrał absolutnej pewności i niezachwianej wiary w swoje zadanie.

Właściwie nie pragnął jego śmierci i za nic nie umiał przekonać samego siebie, że jej chciał, mimo że przecież to Dumbledore był pierwszą i największą przeszkodą stojącą na drodze Czarnego Pana do pełni władzy i potęgi, a zatem także do lepszego świata, o którym marzyli wraz z ojcem przez tyle długich lat. A jednak...

Co to mogło być? Głupie przywiązanie? A jeśli w głębi duszy wierzył, że...

Zamrugał gwałtownie, próbując wyrzucić tę chorą, niedorzeczną myśl z głowy, ale ta zdążyła już zakiełkować. A co, jeśli...?

Człowiek potrafi przyzwyczaić się do największego piekła.

Skrzywił się na myśl o matce.

Och, na litość boską, przestań, Draco. Po prostu przestań. Pomyśl o tym, że skoro on nie żyje, nareszcie jesteście bezpieczni.

Trochę zbyt nerwowym ruchem strącił z policzka niechcianą łzę.

Bellatriks Lestrange teatralnym susem przeskoczyła jakąś wyimaginowaną przeszkodę i okręciła się wokół własnej osi, sprawiając, że jej długa suknia zatrzepotała głośno, budząc przy tym śpiące na gałęziach drzew czarne ptaki. Zdążyła jeszcze tylko zaśmiać się szyderczo, zanim zdematerializowała się w końcu przy akompaniamencie cichego trzasku. Parę chwil potem stała już u progu Dworu Malfoya, gdzie przywitała ją pani domu, piękna i szlachetna Narcyza — matka.

Wyparł wszystkie ponure myśli z głowy i skupił je na niej, na miejscu, w którym przebywała. Wykonał obrót, jak wcześniej zrobiła to Bellatriks i kilku innych śmierciożerców uczestniczących w pochodzie.

W ułamku sekundy znalazł się u bram swojego domu. Domu, do którego jeszcze nie zdążyło wedrzeć się piekło...

Albo już dawno to zrobiło, tylko że Draco zdążył doń przywyknąć. Przecież człowiek potrafi się przystosować nawet do...

„Nie jesteś złym chłopcem, Draco...".

Chciał umieć w to uwierzyć.


A/N:

Cześć, garść informacji na wstępie:

— Tekst jest już obecnie po korekcie, ale jeżeli zdarzy Wam się zauważyć jakąś pomyłkę, śmiało wspomnijcie mi o tym w komentarzu. Dokładam wszelkich starań, by ta publikacja była pozbawiona błędów.

— Piosenki w mediach nie są dodane ot tak, bez powodu. Wyobraźmy sobie, że one wszystkie rzeczywiście istniały w dziewięćdziesiątym siódmym. Zgaduję, że to jest właśnie to, czego by słuchali — gdyby, oczywiście, mieli tego mugolskiego walkmana, czy coś.
Żartuję, to po prostu piosenki, które w mojej opinii idealnie pasują atmosferą do rozdziałów, ale tak ślicznie mi się napisało o tym walkmanie!
Jeśli macie życzenie odnaleźć wszystkie utwory w jednym miejscu, w mojej biografii znajduje się klikalny link do playlisty na Spotify.

— Dla ułatwienia nawigacji po historii na końcu opowiadania znajdziecie jeszcze playlistę z cytatami z utworów i spis treści z podpisami rozdziałów.

Trzymajcie się i miłego czytania!

Czysta Karta | DramioneWhere stories live. Discover now