Rozdział 40

285 33 13
                                    


   - Chcę posługiwać się prawdziwym ogniem - warknęła Kari, nie ukrywając swojego wzburzenia. Jej barwa głosu była bliższa zwierzęcej niż ludzkiej. 

   - Pokazałaś już, że nad nim nie panujesz. Prawdziwym ogniem możesz skrzywdzić kogoś bardziej niż zamierzasz - burknęła Mira, chcąc już odejść od dziewczyny.

   Kari nagle wstała na równe nogi. Podarła kartkę z zaklęciem, które chwilę temu podarowała jej Mira. Była to sekwencja na żółty ogień - nie palił, jedynie powodował oszołomienie przeciwnika.

   Bliźniaczka rzuciła kawałki kartki, jednak nie pozwoliła, aby powiał je wiatr. Papier zaiskrzył, po czym w mgnieniu oka spłonął. Pozostał po nim jedynie popiół zawiany w dalszy odłam lasu przez niewielki podmuch.

   - Nie boję się kogoś skrzywdzić - odrzekła Kari, wpatrując się wyzywająco wprost w oczy Miry. - Zabiłam już.

   - Gratulację. Ja też. Jeszcze jakiejś wyznania? - odpowiedziała uszczypliwie, uśmiechając się niemile.

   Szybko jednak przybrała trochę przyjaźniejszy wyraz twarzy, gdy zdała sobie sprawę, że nie mieli czasu na bezsensowne kłótnie. Od dwóch dni intensywnie podróżowali w stronę Królestwa Łez w poszukiwaniu Zakonu Umarłych, choć Mira nie była pewna, czy tam ich znajdą. Tak naprawdę nikt nie posiadał wiedzy, gdzie można ich spotkać, ponieważ ich miejsca przebywania nie było stałe. Zamieszkują podziemne tunele pod królestwami, wyryte tysiące lat temu przez różne istoty i naturę. Istniała pewna niepisana zasada: To nie Zakon Umarłych należało szukać, tylko Zakonowi pozwalało siebie znaleźć. Dawno temu stworzono zaklęcie, które umożliwiało kontaktowanie się z nimi. W różnych miejscach zostawiało się bezbarwne kule magii. Mira stworzyła ich już kilkanaście, rozkładając po drodze podczas podróży. Nie wymagały dużych zasobów magii, więc martwiła ją inna kwestia. W teorii kule mogli odczytywać tylko kapłani Zakonu Umarłych, jednak wiele magów - zwłaszcza będących najemnikami - również to potrafiło. Książę Derwan był aktualnie jedną z najbardziej poszukiwanych osób we wszystkich królestwach po ataku Słońca. Dotychczas Mira wybierała miejsca lub drogi bezpieczne, jednak szybciej czy później jakiś najemnik ich znajdzie. Obawiała się, że przez stworzone kule, będzie to szybciej niż nawet sama sądziła. Nie martwiła ją same walka, jaką będzie musiała stoczyć. Już dawno nie używała swoich tatuaży, które niecierpliwie czekały na możliwość wykazania się. Pragnęły tak samo krwi jak ich właścicielka. Mira, mimo że nieraz się to tego nie przyznawała, była wojowniczką. Kochała słodkie i pobudzające uczucie adrenaliny rodzące się podczas walki - tym bardziej ze silniejszym wojownikiem, choć do każdego podchodziła z należytym szacunkiem. Nie chciałaby przyjechać się przez nieodpowiednie podejście do przeciwnika i zlekceważenie go. Na samą myśl w tej chwili o objęciu w swe dłonie rękojeści mieczy, czuła podekscytowanie. Karciła się jednak szybko i ugaszała swój zapał. Pierwszorzędne było odnalezienie Zakonu. Wiedziała, że na tym musiała się teraz najbardziej skupić.

   - Co powiesz na kompromis - dodała Mira, rysując na papierze nowe znaki. - Ogień, który nie zabija, ale krzywdzi. - Podała w stronę Kari kartkę. - Błękitny ogień.

  - Ile jest tych ogni? - zapytał Derwan raczej ze zdziwienia niż ciekawości. - Czerwony, żółty, błękitny... Wszystkie kolory tęczy.

   Kari przewróciła oczami, ignorując słowa księcia. Wzięła niechętnie od towarzyszki papier z zapisanym zaklęciem.

   - Jest jeszcze brunatny, zielony... - zamilkła na chwilę Mira, krzywiąc się ledwo widocznie. - Jest ich bardzo dużo - skwitowała, sama nie mogąc w myślach przypomnieć sobie dokładnej ich ilości. Doliczyła do jedenastu.

Cienie mrokuWhere stories live. Discover now