Rozdział 44

243 28 12
                                    


   Przetarł zaspane oczy, jeszcze będąc jedną nogą w śnie. Ziewnął, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. Spenetrował wzorkiem komnatę, poszukując źródła dźwięku, które go obudziło. Głośne i sprośne mlaskanie, jakby świnia wyżerała resztki z koryta. Poczuł konfuzję, widząc zajadającą osobę przy stole. W odmętach swoich wspomnień próbował przypomnieć sobie, czy miał już okazję spotkać mężczyznę. Przetarł jeszcze raz oczy, jakby miało mu to pomóc w odświeżeniu pamięci.

   Czy on jest strażnikiem? - zapytał w myślach sam siebie. - Nie. Żaden z nich nie zapuściłby się tak.

   Ludność Królestwa Wiecznej Zimy miała raczej tyczkowatą budowę ciała, za to nieznajomy posiadał masywną, okrągłą posturę.

   Ari nie mógł powstrzymać grymasu, który wpłynął na jego twarz, gdy doszedł do niego odpychający odór. Zapach spowodował również, że przyjrzał się jeszcze raz, dokładniej mężczyźnie. Największą uwagę zwracały oblepione brudem ciemnobrązowe włosy, swobodnie opadające na jego plecy oraz dziurawy kubrak, którego pierwotny kolor chował się pod warstwą zlepionego błota. Nie dało się także ominąć niechlujnego sposobu jedzenia. Mężczyzna wkładał całe udka do ust, a wyciągał jedynie kości. Bliżej było mu teraz do dzikiego zwierzęcia, niż obytego w kulturze dworskiej człowieka.

   Wygląd i zachowanie nieznajomego upewniło Ariego w przekonaniu, że na pewno nie był to strażnik ani żadna osoba pochodząca z zamku. Mimo to nie zaniepokoiła go obecność obcego. Po tym jak przybył, Gilchrist Jartyn nakazał zamknąć bramy zamku, a magom polecił nałożyć nowe zaklęcia ochronne na cały obszar. Wtargnięcie niezauważonym do posiadłości było w tej chwili niemożliwe. Dlatego, jeżeli mężczyzna tak beztrosko zasiadał przy jego stole, musiało to oznaczać, że Gilchrist zdawał sobie sprawy o jego przebywaniu tutaj, dlatego Ariego niepokoiła jego obecność.

   Przez bladą skórę bliźniaka przeszły ciarki, gdy jego gołe stopy zetknęły się z lodowatą podłogą. Dalej było dla niego niepojęte, dlaczego przestrzeń pokoju była ogrzewana za pomocą magii, ale ściany i podłoże już nie. Gdy za każdym razem zapominał się i choć je musnął, przerażający chłód oblewał jego ciało, jak gdyby wpadł do głębokiej, zamarzniętej przez setki lat zatoki. Był to mały drobiazg, a jednak doskwierał mu z każdym dniem coraz bardziej. Mimo że pochodził z tego królestwa, wychował się w innym, i do niego jego ciało było przyzwyczajone. Nie chciał tego przyznać na głos, ale tęsknił za promieniami ukropu w Królestwie Słońca. Tutejsze ciepło było inne, może przez fakt, że było stworzone za pomocą magii i jego sztuczność była aż nadto wyczuwalna przez ciało chłopaka.

   Schował swoje stopy w obuwie, a na ciało zarzucił jedwabny robdeszan. Zrobił kilka kroków, po czym zatrzymał się, widząc, że jego ruch nie zwrócił uwagi mężczyzny. Chrząknął, z zamiarem skupienia wzroku nieznajomego na sobie.

   - Młody, jesteś głodny? - Mocny, niski i lekko chropowaty głos, stłumiony mlaśnięciami, wydostał się z ust mężczyzny. Nie oderwał nawet na chwilę wzroku od udek trzymanych w obu dłoniach.

   - Nie, dziękuję - odpowiedział zmieszany Ari, potrzebując chwili do przywrócenia siebie do porządku. Naszły go mdłości, widząc resztki jedzenia porozrzucane po stole, tworzące istne pobojowisko, jakby przeszło przez nie plaga szarańczy.  

   - To się chociaż napij - mówiąc, wstał i podszedł z dzbankiem w dłoni do jednej z komód, na której znajdowały się trzy beczki.

   - Wydaję mi się, że gdy zasypiałem, to jeszcze ich nie było - napomknął Ari, będąc pewny, że zauważyłby magazyn alkoholu w komnacie.

Cienie mrokuWhere stories live. Discover now