„Osiemdziesiąt mil od domu" - qviatooszek | niewinnosc_

49 7 4
                                    

Miłość młodych, lecz mocno zranionych osób, dużo humoru oraz Disneya, niesamowita, spontaniczna wakacyjna przygoda i straszna przeszłość, o której nie da się zapomnieć. Opowiadanie "Osiemdziesiąt mil od domu" autorstwa qviatooszek łączy ze sobą wszystkie te elementy. Były sceny, w których wstrzymywałam oddech czytając kolejny zwroty akcji, pojawiły się momenty potrafiące mnie rozbawić, ale również przykre, doprowadzające do wzruszenia lub nawet łez.

Na pierwszy rzut oka widać okładkę, która wyróżnia się na tle innych. Interesująca kompozycja i niespotykane ułożenie sprawiają, że od razu przykuwa uwagę. Nie jestem jednak jej fanką. Bardzo doceniam sam zamysł, ale szary tekst na tle niejednolitego tła staje się nieczytelny. Oprócz tego trochę dziwne wydają mi się nogi dziewczyny: nienaturalnie się ucinają. Grafika posiada potencjał, ale mimo to troszkę bym w niej zmieniła.

Z opisem mam mały problem. Przedstawia główną bohaterkę, zachęca do zajrzenia, ale prawie od razu zdradza nam większość ciekawych wątków. Gdybym nie wiedziała o tym co się przytrafi miałabym większą przyjemność z czytania. Ten obecny na pewno nie można uznać za zły; poprawny i, choć długi, to bardzo interesujący. Moim zdaniem przedstawienie prawie wszystkich zalet powieści to jednak wciąż za dużo. Zdecydowanie lepiej by opis zostawił czytelnikowi trochę znaków zapytania, niepewności, tajemnic. Choć po obecnym przynajmniej spotkasz w środku dokładnie to czego oczekujesz to uważam, że przydałoby się go trochę skrócić i napisać w inny sposób.

Możliwe, że będę się trochę czepiać szczegółów, ale wspomnę o mało znaczącej sprawie, która jest bardziej kwestią estetyki. Piękne, niezwykle kreatywne nazwy rozdziałów czasami zaczynają się z wielkiej litery, a czasami przeciwnie, z małej. Nie wiem z czego to wynika. Osobiście nie robiło mi to dużej różnicy, choć wiem, że perfekcjonistów może to drażnić.

Historia opowiada o wakacjach Mo; dziewczyny na pierwszy rzut oka odważnej i pewnej siebie, lecz jak się okazuje, wciąż nieradzącej sobie z problemami. Nastolatka jedzie do urokliwych gór Teton z prawie nieznanym jej Caspianem Blackiem. Główna bohaterka ciągle zaskakuje swoimi nowymi pomysłami i sprawia wrażenie istnego magnesu na kłopoty. Dzięki swojej porywczości wpada na ciągle nowe przygody.

Od początku rzuciła mi się w oczy cudownie wykorzystana narracja pierwszoosobowa. Czytelnik niezwykle łatwo i ciekawie poznaje główną bohaterkę. Cały jej charakter ukrywa się w tekście. W opowiadaniu znajdziemy mnóstwo osobistych myśli i przekonań Mo. Dzięki temu dziewczyna przestaje być postacią złożoną jedynie z liter, a zaczyna wydawać się realna i prawdziwa.

Na szczęście w historii nie wszystko jest piękne i idealne, gdyż pojawia się stara trauma. Mimo, że mogę obecnie zabrzmieć okrutnie to zdecydowanie mogę stwierdzić, że wątek ze śmiercią taty Mo i jej niechęcią do dania sobie pomóc należy do moich ulubionych. Choć się nie spodziewałam to temat został poruszony bardzo dojrzale i z odpowiednią powagą. Idealnie zobrazowane zostały osoby, które sądzą, że ze wszystkim mogą poradzić sobie same. Trauma sprzed lat, która jest bardzo dotkliwym tematem wyszła niezwykle realistycznie. Podoba mi się, że potrafiła spowodować kłótnie między Mo a Blackiem. Nie zapominam również o Caspianie. Jego życia również nie można uznać za idealne. To zdecydowanie element, który tutaj uwielbiam — bardzo poważne problemy, które magicznie nie znikają, a istnieją, straszą, przeszkadzają i, mimo upływu czasu, ciągle potrafią wszystko psuć.

Muszę stwierdzić, że autorka ma niesamowity talent do pisania szybkich akcji i moim zdaniem powinna spróbować napisać coś w klimatach przygodowych. Podczas sceny w pubie działo się mnóstwo rzeczy na raz i, o dziwo, nie miałam poczucia chaosu. Bardzo podziwiam sposób napisania całej ucieczki Mo. Wszystko dzieje się szybko, a jednocześnie tak, że da się nadążyć za akcją. Zdecydowanie jeden z moich ulubionych fragmentów.

Rzeczą godną podziwu, o której muszę wspomnieć jest research autorki. Z opowiadania dowiedziałam się wiele nowych informacji. Wszystkie słowa, które mogły być uznane za niezrozumiałe zawsze zostawały wyjaśnione w przypisach. Boję się myśleć, ile musiało to zająć czasu. Na szczęście wyszło bardzo profesjonalnie i ciekawie, więc praca nie poszła na marne.

Opowiadanie zostało w większości napisane logicznie, ale w rozdziale siódmym występuje retrospekcja, do której mam trochę wątpliwości. Na lodowisku znajduję się Mo, jej brat oraz ich tata. Spędzają miłe, rodzinne chwile, ale jak to zwykle z rodzeństwem bywa nie da się obejść bez sprzeczki. W tekście mocno podkreślone została upartość bliźniąt, której niestety nie widzę. Mimo, że jest napisane, iż przeprosiny były niechętne, powiedziane dopiero po interwencji ojca, to wciąż czuję, że to za mało. Moim zdaniem udawana zgoda nastąpiła za szybko. Po tych dwóch osobach wyobrażałam sobie o wiele dłuższą rozmowę, więcej prób przekonania i więcej czasu poświęconego na to wszystko. Choć nie należę do bardzo upartych ludzi to z siostrą, gdy byłyśmy młodsze, potrafiłam się kłócić dużo gorzej, więc po tym wydarzeniu czułam niedosyt.

„Urocze" nazwy, którymi nazywają się nawzajem bohaterowie średnio przypadły mi do gustu, ale jeśli autorce opowiadania się podobają, to jak najbardziej nie każę nic zmieniać. „Buziaczek" wydawał mi się trochę przesłodzonym zwrotem, choć może po prostu czułam się dziwnie, bo nie spotkałam się jeszcze z tą formą czułej nazwy. „Słodka Imperator" brzmiała mi trochę dziecinnie, ale również zabawnie i wyjątkowo. Choć nie wyobrażam sobie tak do kogoś powiedzieć w prawdziwym życiu, próbowałam przed lustrem i czułam się bardzo dziwnie, to w opowiadaniu jestem jak najbardziej na tak. Ogólnie wymyślanie takich zwrotów jest bardzo kreatywne, więc mimo, że nie do końca trafiły w mój gust to i tak podziwiam.

Bohaterów, a raczej ich imion i nazwisk, nie da się ocenić jednakowo. Niewiele razy spotkałam się z Mollare i Flynnlardem, więc od razu łatwiej zapamiętałam te postacie. Lubię, gdy imiona brzmią oryginalnie. Wtedy bohaterowie nie mieszają mi się między opowiadaniami i zdecydowanie ułatwia to wiele spraw. Dlatego początkowo moje wrażenie było bardzo dobre. Później jednak poznałam rodzinę „Blacków". Nazwisko powszechne, często używane na całym Wattpadzie, wielu osobom trochę źle się kojarzące. Sama od razu zobaczyłam przed oczami przystojnego, stereotypowego bad boya, jakich tak bardzo nie lubię. Poza tym rodzina Blacków nie była jakimś dużym zaskoczeniem; wyglądający na niezniszczalnych i zbuntowanych, tajemniczy chłopcy, za którymi szaleją dziewczyny. Mimo problemu psującego tę idealną familię, nie byłam przekonana. Po skończeniu czytania mam trochę inną opinię, ale wciąż nie widzę tej kwestii dobrze.

Spodobała mi się mama Mo, która, mimo że należała raczej do bohaterów drugoplanowych, zdecydowanie miała charakter. Każda z osób występujących w opowiadaniu miała w sobie coś charakterystycznego, co wyróżniało ją spośród innych. Najciekawiej pod względem psychologicznym zbudowaną postacią jest oczywiście Mollare. Przez pozory, problemy i własną głupotę staje się kimś ciekawym o kim można napisać na pewno niejedną książkę. W recenzji nie wspominałam nic o Lily, która wyszła na naprawdę cudowną przyjaciółkę i jest jedną z moich ulubionych postaci. Zresztą każdego w tym opowiadaniu lubię; niektórych mniej, niektórych bardziej. Uwielbiam tę różnorodność wśród bohaterów.

Mimo pierwszego wrażenia, które mogłoby być trochę lepsze to uznaję historię za zdecydowanie godną przeczytania. Polecam każdemu kto lubi takie klimaty zajrzeć choć na chwilę. Różnorodna tematyka, ciekawe przygody, wiele emocji i cudowni bohaterowie to elementy, które od razu mnie przekonały. Życzę autorce dużo weny i pomysłów, a także przepraszam za komplikacje, które sprawiły, że czas czekania na recenzję znacznie się wydłużył.

Zakurzone RecenzjeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz