„Zbiór 11b" - PatrykKalita | Skidway

100 5 65
                                    

Jak ludzkość zdoła rozwinąć się w ciągu najbliższych kilkuset lat? Bardzo ciężko odpowiedzieć na to pytanie, biorąc pod uwagę fakt, że nawet przewidywanie tego, co się wydarzy w najbliższych godzinach, bywa trudne. Niemniej jednak można się zastanawiać, w jaki sposób będzie wyglądało życie przeciętnego obywatela, takiego jak dzisiaj. Co się zmieni? Czy czekają jakieś zagrożenia? A może ludzie zdołają się sami pozabijać, gdyż nasz gatunek po prostu nigdy nie należał do tych lubujących się w życiu w zgodzie? Na te powyższe pytania starał się odpowiedzieć autor PatrykKalita, który przedstawił kilka osobnych historii pod szyldem Zbiór 11b.

Na pierwszy ogień to właśnie okładka wita czytelnika jako pierwsza, a ta wręcz kipi minimalizmem. Przedstawia jedynie skromny, biały napis „Z 11b". Z jednej strony wygląda tajemniczo, z drugiej natomiast można odnieść wrażenie, że została wykonana na szybko, żeby po prostu była. Podobnie ma się sprawa z opisem, który pokrótce przedstawia zarys i sposób przedstawienia fabuły, jakimi będą pojedyncze epizody poszczególnych bohaterów. Merytorycznie brzmi zachęcająco, jednak już na tym etapie pojawiają się błędy interpunkcyjne.

Zanim przejdę do faktycznej fabuły, wypadałoby trochę wyjaśnić świat przedstawiony w historii. Ludzkość przeszła do następnej ery, określonej mianem Kosmicznej. To właśnie w tym okresie ludzie zdołali zasiedlić około tysiąc pięćset różnych planet, na których żyją biliony istnień. Podróże międzygwiezdne na porządku dziennym są dostępne dla znacznej części obywateli. Niestety, takie pokaźne osiągnięcia techniczne, jak i astronomiczne, zostały zdobyte kosztem niewinnych obywateli. Ci, którzy posiadali największą władzę, potrafili zgotować piekło już nie tylko na danym terytorium, lecz doszczętnie zanihilować wszystkie istnienia na danej planecie.

No i teraz można przejść do fabuły – epizodyczna budowa poszczególnych rozdziałów na moment dała w sumie sześć różnych opowieści, rozgrywających się w jednym uniwersum. Pierwsza z nich, pod tytułem „Żarówka", opowiada o misji jednego z żołnierzy, który na jednej z zamieszkałych planet ma za zadanie wymienić tytułową żarówkę na pewnej stacji komunikacyjnej. Ów wojskowy z początku myślał, że stacja nie była zamieszkana, jednak w porę wyczuł obecność intruza, ratując tym samym siebie oraz pilota, z którym wybrał się na tę wyprawę. Myślę, że koncept rozdziału mógłby się udać, jednak główny bohater swoimi wypowiedziami, jak i dopowiedzeniami, był wręcz irytujący.

Druga historia okazała się za to bardzo krótka. Przedstawiała ona przebieg potyczki Mechijskich Brygad Szturmowych przeciwko kosmicznym piratom. Walczący byli bezwzględni i zabijali wszystko, co stało na ich drodze. Ci pierwsi, atakujący, zostali świetnie przygotowani, a mając ze sobą pokaźny arsenał, byli wręcz nie do zatrzymania. Szczerze powiedziawszy, ta część wydała się zagmatwana w swoim opowiadaniu, jednak forma przewijanej się pieśni przez utwór dodawała bojowy oddźwięk, a w efekcie dało się wczuć w rolę szturmującego żołnierza.

Najdłuższym i najbardziej rozwiniętym okazał się rozdział zatytułowany „Anakonda". Główny bohater to członek Białej Kompanii, który dowiedział się o planowanej czystce w swoim oddziale, dlatego postanowił się wybrać na planetę Cuba. Na skutek fortunnego zbiegu wydarzeń spotyka Ankarę, która poprosiła go o pomoc w rozwiązaniu problemu z gangiem. Szybko okazuje się, że sprawa była jeszcze bardziej skomplikowana niż pierwotnie, a bohaterom przyjdzie walczyć już nie z pojedynczą grupą, lecz całą prywatną armią pewnej organizacji. Myślę, że historia, która została w tym epizodzie przedstawiona, była podobna do kampanii jednoosobowej występujących w tytułach typu Call of Duty. Miejscami okazywała się łatwa do przewidzenia, a głównemu bohaterowi dopisywał niesamowicie szczęśliwy splot wydarzeń. Po prostu nie jestem fanem tego, że protagoniście idzie ze wszystkim jak po maśle.

Ogólnie rzecz biorąc, narracja pierwszoosobowa zastosowana w trzech pierwszych rozdziałach nie za bardzo przypadła mi do gustu. Zawierała dosyć dużo języka potocznego, co trochę zabijało klimat, a brak wyraźnych akapitów, odpowiedniego rozdzielenia tekstu na stronie oraz brak poprawnej interpunkcji tym bardziej go pogrzebywały. Dialogi również nie należą do zalet, gdyż między bohaterami wydają się dosyć sztuczne i niezręczne momentami, a fakt, że ogólnie były źle skonstruowane, tym bardziej nie pomagał. Nie zrozumiałem także zastosowania niektórych powtórzeń, które z całą pewnością dało się zastąpić albo chociaż pominąć, bo niekoniecznie były potrzebne. W dodatku ta duża ilość nazw oddziałów – było ich zdecydowanie za wiele jak na pojedyncze opowiadania. Cała mieszanka dawała historie, które bardziej odstraszały, aniżeli zachęcały do przeczytania.

A szkoda. Opisy przedstawiające perspektywę osoby biorącej udział w zdarzeniu były dosyć dokładne. Wczytując się w treść, można wyłapać wiele ciekawostek dotyczących planet, budowli czy ludności. Fanom wojskowego oręża z pewnością spodobałaby się ilość zróżnicowanej broni. Każda z nich miała swoją nazwę oraz parametry bądź cechy szczególne. To niby są drobne smaczki i nie powinny grać pierwszych skrzypiec, ale dla ludzi obeznanych w kosmiczno-militarnych tematach mogą przysporzyć o lekki uśmiech.

Abstrahując od poprzednich części, czwarty epizod, moim zdaniem, okazał się przełomowy, gdyż oddana postać, kryjąca się za głównym bohaterem, w końcu wydała mi się prawdziwsza. Temat może i nie należał do poważnych, gdyż opowiadał o wyścigu pomiędzy dwójce kolegów, lecz taka „przyziemniejsza" historia dała możliwość lepszego wczucia się w świat oraz wyłapaniu kilku przemyśleń i teoretycznego wyglądu przyszłego życia.

Kontynuację myśli przynoszą „Miecze i Młoty", które także przedstawiają panującą w uniwersum rzeczywistość, jednak tym razem zostało to opowiedziane z boku. Można się dowiedzieć, jak pieniądz zmienił świat. Ludzie nie są uważani przez władców jako podwładni, a maszynki do robienia pieniędzy. Pada również sposób zasiedlania kolejnych planet, który był niewiarygodnie szybkim procesem.

Ostatni i chyba najlepszy rozdział pod tytułem „Ocaleni" został opowiedziany przez osobę biorącą udział w wojnie, lecz nie jako żołnierz, a ojciec próbujący ocalić swoją rodzinę. Kilka bomb skutecznie pogrzebało ich cały dobytek, a dopiero po stracie bohaterowi nasuwają się myśli, w jakim świecie żył. Zapatrzony w pieniądz, pracował jak najwięcej, podobnie jak jego żona. Niestety, gdy to wszystko utracili, okazało się, że w ogóle nie potrafią między sobą rozmawiać, podobnie jak z dziećmi. Moim zdaniem najstraszniejsze jest to, że takie sytuacje dzieją się już w dzisiejszym świecie, a to opowiadanie daje do myślenia. Reszta epizodu przedstawia dalsze losy bohatera, który walczy o życie swoje i pozostałych członków rodziny.

Powyższe kolejne trzy rozdziały faktycznie były lepsze, zarówno w budowie, jak i poprawności językowej, co nie znaczy, że tego nie można uświadczyć. Z pewnością tekst był podzielony przystępniej, co nie powodowało powstawania jednej wielkiej ściany słów, tak jak w przypadku „Anakondy". Utrzymała się tam narracja pierwszoosobowa, lecz była przeprowadzona o wiele lepiej niż w początkowych rozdziałach. Dialogi, choć mało, w dalszym ciągu nie zostały poprawnie napisane.

Podsumowując i reasumując, Zbiór 11b to pozycja, która jest tylko w połowie dobra. Całościowo punkty ujmują pierwsze rozdziały, które wydawały się napisane jakby na kolanie. Natomiast z następnymi epizodami widać większe przyłożenie do napisanego tekstu. Ma on, co prawda, wiele rzeczy do poprawy, jednak nie jest to lektura na skreślonej pozycji, gdyż ostatnie części czytało się naprawdę przyjemnie. Co ważne, rozmyślania niektórych bohaterów faktycznie posiadają głębsze przesłanie i nie są tylko pustą historią. Komu to mogę polecić? Tym, co lubią czytać sci-fi i nie kładą tak wielkiego nacisku na błędy. Zbiorowi 11b daleko do ideału, ale nie można powiedzieć, że wcale nie jest warty polecenia.

Zakurzone RecenzjeWhere stories live. Discover now