„Madeline" - Anna_Dziedzic | marquise_laenya

75 13 20
                                    

Chyba każdy pragnie choć trochę miłości i zainteresowania innego człowieka. Gdy tego brakuje, ludzie zaczynają czuć pustkę, samotność, a czasem nawet złość na tych, którzy powinni poświęcać nam czas, a tego nie robią. To właśnie przydarzyło się tytułowej bohaterce opowiadania spod pióra Anna_Dziedzic „Madeline". Śmierć bliskiej osoby, ślub, który zmienia jej życie, nienawiść i porzucenie przez niechcianego męża i dziwny zbieg wydarzeń podczas próby odnalezienia małżonka — to tylko bardzo ogólny zarys tego, co przeżywa ta młoda dziewczyna.

Okładka — to pierwsze, co przyciągnęło moją uwagę podczas poznawania tej pozycji. Od czasu, gdy pierwszy raz się z nią zetknęłam, grafika została zmieniona, ale śmiało mogę powiedzieć, że na lepsze, choć poprzednia również była bardzo piękna. Ta, którą aktualnie możemy podziwiać, czyli wykonana przez oneyellowbee, to absolutne arcydzieło! Przedstawia młodą, brązowowłosą dziewczynę w XIX-wiecznej czerwonej sukni, patrzącą się melancholijnie nieco poza obiektyw, gdzieś w przestrzeń. Ciepła dodają grafice skrzące się iskry po lewej, a uwagę przykuwa tytuł, zapisany ozdobnym, ale nie za bardzo skomplikowanym, złotym fontem. Pod tym napisem znajduje się nazwa autorki, a jeszcze niżej — podpis graficzki. Całość przedstawia się bardzo przyjemnie dla oka, ciepło, intrygująco. Zdecydowanie okładka jest jedną z rzeczy, które zachęcają do przeczytania tej historii.

Opis, przeprowadzony w czasie teraźniejszym, jest całkiem poprawny. Użyłam tego słowa, ponieważ przekazuje nam on informacje bez zdradzania głównych zwrotów akcji, ale — przynajmniej mnie — nie zachwyca. Nie potrafię właściwie powiedzieć, w czym tkwi problem, jednak nie stanowi on dla mnie poruszającego tekstu, który nakłoniłby mnie do natychmiastowego sięgnięcia po książkę. Może to kwestia jego niewielkiej długości, a może braku podziału na akapity? Myślę, że warto nad nim pomyśleć, bo — bądź co bądź — opis to dość ważny element każdej książki, czy to na Wattpadzie, czy w księgarni.

Historia opowiada o dziewczynie zmuszonej przez ojca do małżeństwa z niekochanym mężczyną, Theodore'em Prescottem. Młoda mężatka tuż po ślubie zostaje opuszczona przez męża, który wyjeżdża do Londynu, aby prowadzić tam swoje dawne życie sprzed ożenku i zapomnieć o znienawidzonej żonie. Madeline przez rok udaje, że wszystko jest w porządku, jednak potem nie wytrzymuje i wyjeżdża do stolicy Anglii. Po co i co zrobi jak tam dotrze? Sama nie jest tego pewna. Tak samo jak czytelnik, który nie może przez to oderwać się od lektury.

Fabuła z pewnością jest nietuzinkowa i intrygująca. Na pierwszy rzut oka widać, że nie mamy do czynienia z cukierkową, przesłodzoną opowieścią o miłości dwóch ludzi. Nie jest to także typowy romans ze zbuntowaną szlachcianką w roli głównej. Nie, Autorka zapodaje nam coś kompletnie innego i nieczęsto występującego na Wattpadzie. Niechciane małżeństwo to na pewno nie oryginalny koncept, ale późniejsza akcja zupełnie zmienia nasz punkt widzenia, a niespodziewane zwroty akcji sprawiają, że nie da się określić „Madeline" mianem powieści podobnej do wielu innych.

Warto dodać, że opowieść jest zbudowana na szablonie 'bad boy i szara myszka', nieco zmodyfikowanym na bardziej historyczną wersję. Nie jest on jednak pokazany zbyt jawnie, raczej ukryty w tym XIX-wiecznym świecie, na pozór niezwiązanym z jakimikolwiek nastoletnim stereotypem szkolnego romansu. Być może niektórzy nie dopatrzą się go wcale; jednak wnikliwy obserwator może zauważyć, że rzeczywiście da się go powiązać z tą historią pewnym podobieństwem. Jednak nie jest też i tak, że szablon jest powtórzony jak w mnóstwie innych pozycji od początku do końca. Madeline, jako 'szara myszka', wcale nie staje się pewna siebie, gdy Theodore, czyli nasz 'bad boy', jej dokucza. Wręcz przeciwnie — zamyka się w sobie coraz bardziej, co raczej w stereotypowych relacjach tego typu się rzadko zdarza. Zabieg ten, czyli niepozorne wplecenie typowej, nastoletniej relacji w powieść historyczną, jest zdecydowanie wyjątkowy — a przynajmniej ja się z nim nigdy nie spotkałam. Bardzo mnie zaintrygował, a także utwierdził w przekonaniu, że „Madeline" to zdecydowanie niezwykła opowieść wyróżniająca się spośród wielu innych.

Madeline McGrow, a później Prescott, to dość niepozorna, cicha, posłuszna dziewczyna, a przynajmniej w pierwszych rozdziałach. Z początku, gdy ją poznałam, myślałam, że będzie bohaterką irytującą swoją głupotą i niezbyt ciekawą. Co do tego pierwszego, to być może czasami mnie denerwowała swoim zachowaniem, ale zdecydowanie nie należy do nudnych postaci. Po opuszczeniu przez męża przechodzi dużą przemianę w swoich czynach, nabiera pewności siebie i pokazuje czytelnikowi swoją bardziej interesującą stronę. Wielką przyjemność sprawiło mi obserwowanie i analizowanie jej metamorfozy na przełomie rozdziałów. Psychika Madeline jest pokazana zdecydowanie wiarygodnie i bardzo głęboko, wnikliwie. Nie należy do moich ulubionych postaci, ale została naprawdę dobrze wykreowana, co skłania mnie do podziwu dla Autorki.

Drugi z głównych postaci, Theodore Prescott, to typ lekkoducha, który lubi stan kawalerski i rozrywki w stolicy, a najbardziej ceni sobie wolność. Dlatego gdy dowiaduje się, że jego ojciec zaaranżował dla niego małżeństwo... zachwycony nie jest, delikatnie mówiąc. Jego zdania nie poprawia również fakt, że narzeczona jawi mu się jako brzydka, nieśmiała, dziecinna i głupia. Wie jednak, że nie ma wyboru. Dlatego pojmuje za żonę Madeline McGrow, jednak nie zamierza dać się ograniczyć przez tak mizerną jego zdaniem istotę. Zaraz po ślubie wyjeżdża do Londynu i wraca do swojego dawnego stylu życia, jakby nic się nie zmieniło. Tego zachowania nie da się polubić, a przynajmniej z początku, ponieważ po przyjeździe Madeline pokazuje się od całkiem innej strony — jako kurtuazyjny, czuły i uprzejmy mężczyzna. Wtedy nie da się go nie polubić! Jest bohaterem zmiennym, ale w uzasadniony sposób — potrafi być miły, gdy ma w tym jakiś cel. W zależności od swojego nastroju i potrzeb potrafi zachowywać się na dwa, zupełnie różne sposoby. Theodore to postać świetnie wykreowana, starannie i wiarygodnie, zdecydowanie nie jest papierowy, a jego charakter ma wiele wymiarów, zupełnie jak u prawdziwego człowieka. Bardzo podoba mi się pomysł z tymi dwiema twarzami — to niesamowite, jak wspaniale Autorka to przedstawiła, jednocześnie wyrabiając mu charakter, który nie zmienia się w zależności od tego, jak jest wygodniej.

Mówiąc o bohaterach, nie mogłabym nie wspomnieć o mojej ulubionej postaci — Anne. Dziewczyna ta jest służącą Madeline, a zarazem oddaną i najlepszą przyjaciółką. Choć nie występuje zbyt wiele, jej charakter jest mocno zarysowany i wyróżnia się na tle innych. Ujęło mnie za serce, jak pomaga Madeline w każdym zmartwieniu, chociaż nie należy to do obowiązków pokojówki.

W historii najbardziej doceniam research. Widać, że nie było to kilka minut, a wiele, wiele godzin włożonych w przekopywanie się przez informacje, które dawno pokrył kurz. Wielkie wrażenie wywarło na mnie przedstawienie kukiełkowe w Londynie — widać, że Autorka wie, o czym mówi, i przeszukała wiele źródeł, aby sytuację oddać jak najprawdziwiej. Odnalazła nawet imiona bohaterów istniejących w przeszłości występów! Research historyczny jest rzetelny, staranny i bardzo szczegółowy.

W odbiorze niektórych rozdziałów przeszkadzały mi dywizy na miejscu pauz w dialogach (przykładem jest rozdział dwunasty). Zapewne Autorce umknęło to, że nie zostały one poprawione. Wierzę jednak, że wysoki poziom tej historii nie zostanie obniżony tak błahymi błędami i że zostaną one szybko zatuszowane. Poza tym nie mam do interpunkcji żadnych zastrzeżeń, chociaż nieraz w tekście zabrakło przecinka. W skali całego opowiadania to liczba zbyt niewielka, by zwracać na to większą uwagę.

Ujęło mnie za serce to, jak starannie została oddana historyczna rzeczywistość. Widać, że autorka ma na ten temat ogromną wiedzę i ją całą przelała właśnie w tę historię. Naprawdę jako czytelnik miałam wrażenie, jakbym przeniosła się w czasie. Wszystkie sceny zostały opisane realistycznie. Opisy wydają się żywe, a bohaterowie prawdziwi. A to wszystko zachowane w duchu i obyczajach XIX wieku.

„Madeline" to opowieść, przy której się śmieje, płacze. Nie da się jej zwyczajnie przeczytać, a trzeba p r z e ż y ć. Czuć wszystkie emocje bohaterów, wiedzieć oczyma wyobraźni wszystkie sceny. To jedna z tych historii, które poruszają dogłębnie, nie dają zmrużyć oka w nocy. Jedyne, czego żałuję, to to, że liczy sobie zaledwie dwadzieścia rozdziałów, ponieważ zdecydowanie chętnie czytałabym tę opowieść dłużej. Nie mogłabym jej nie polecić dla każdego, jako że jest pozycją z ponadczasowym przesłaniem, mimo akcji osadzonej w dalekiej przeszłości.

Zakurzone RecenzjeUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum