7

220 8 4
                                    

Patrzyłem na niego ze łzami w oczach. Ten debil. Myślałem, że naprawdę mi się tutaj oświadczy. 

Ten klucz, który był w tym pudełeczku to był klucz do naszego szczęścia. Wszyscy patrzyli na Chana ze zdziwionymi i zawiedzionymi minami. Potem zacząłem się śmiać. 

Blondyn patrzył na mnie pytająco, a ja rzuciłem się w jego ramiona i powiedziałem w końcu "tak". Wtedy wszyscy zaczęli się śmiać.

Chan gdy wszyscy byli zajęci nabijanie się z sytuacji pocałował mnie czule w usta, a ja oddałem pocałunek. 

Dobrze, że nie były to oświadczyny bo teraz było by inaczej.

W końcu byłem gotowy do wyjścia ubrałem czarne rurki i białą koszulę. Jak zwykle w tym wyglądałem elegancko jak i seksownie. Niech patrzy co stracił przez swoją głupotę. Założyłem moje ulubione kolczyki i też zrobiłem lekki makijaż. 

Mam tylko iść i powiedzieć, że to koniec, a stroję się jak na randkę. Stres powoli zjada mi żołądek.

Boję się, że nie pozwoli mi odejść i zmusi mnie do bycia z nim. Wyszedłem z pokoju i wzrokiem szukałem młodszego, ale nie mogłem go znaleźć, więc poszedłem do kuchni.

 Stał na jakąś książką pewnie z przepisami ponieważ mieszał jakieś pewnie ciasto w misce. 

-Co robisz?

-Aa. Nie strasz mnie tak. Myślałem, że na zawał padnę. Ale... U la la w tym stroju wyglądasz pociągająco. Brałbym bez skrupułów.

Mrugną do mnie i wtedy zaczęliśmy się śmiać. Potem patrzyłem co ma w misce. Gdy to zauważył od razu zalał się rumieńcem. 

-To jest ciasto na polepszenie humoru. Zawsze moja mama robiła ciasto, czy to dla mnie, czy taty, a nawet sobie. Było pełne czekolady i dodawało się też trochę lodów na talerz. 

-Mama jest z ciebie pewnie dumna. Moja umiała tylko narzekać, że jestem inny i to wszystko moja i ojca winna. Więc nie mogę się doczekać tego pysznego tortu zrobionego specjalnie dla mnie.

Uśmiechnąłem się szczerze ze łzami w oczach ponieważ nikt oprócz Chana nie robił mi czegoś na pocieszenie. Zawsze byłem tym źle wychowanym dzieckiem. 

Matka często tłumaczyła ludziom, że jestem chory i nie mam uczuć bo zwykle się nie śmiałem, ani też nie płakałem. Uważała że to problem ojca, że dostałem jego geny.

Prawda była taka, że od zawsze byłem samotny i nigdy nie chodziłem na podwórko jak inne dzieci tylko siedziałem w klasie i rysowałem. To był mój świat dopóki matka się nie dowiedziała. 

Pamiętam ten dzień chyba zbyt dobrze. Właśnie wracałem ze szkoły po długich zajęciach, na które wysyłała mnie podopieczna. Trzymałem w rękach duży szkicownik od kolegi ze starszej klasy. Powiedział, że ładnie rysuje i dał mi to jako prezent. Bardzo się ucieszyłem chociaż nie wiedziałem co to takiego ale wiedziałem, że służy do malowania, a w domu miałem dużo farb plakatowych. 

Gdy wszedłem do mieszkania mama stała na korytarzu i mierzyła mnie wzrokiem jakby chciała mnie zabić. Przestraszyłem się.

-Co tam masz synu?

Nic nie powiedziałem bałem się jej. Wtedy wyrwałam mi małych rąk blok z papierem. Najpierw spojrzała na mnie potem na okładkę, która była cała czarna. 

-Co to jest?

-Szkicownik.- Szepnąłem. Tak chyba się nazywa ta rzecz.

-Możesz powtórzyć?

Patrzyłem z przerażenia na podłogę. Nie mogłem nawet podnieść tej głowy.

-Masz to jutro oddać koledze. Zrozumiano?

-Tak matko. 

Oddała mi rzecz i poszedłem do swojego pokoju. 

Płakałem tak by nikt nie usłyszał i tak wstałem i następnego dnia oddałem duży zeszyt koledze ze starszej klasy. Przeprosiłem i odszedłem zostawiając marzenie gdzieś w tyle.

Nowy ja [Changlix]Where stories live. Discover now