VIII. Lista marzeń

173 12 32
                                    

Teofila dziś w samo południe miała umówione spotkanie z przełożoną w klasztorze karmelitanek bosych. Przybyła na owe spotkanie razem ze Stanisławem, ale jedna z sióstr zakonnych nie chciała go wpuścić do środka, więc ten został na dworze, a ona musiała tam czekać — w tym ciemnym i zimnym korytarzu — zamartwiając się nie tylko o swój pomysł, ale również i o Stacha. Podejrzewała, że wrócił pomóc reszcie do sklepu, takie przynajmniej miała wrażenie, a oprócz tego coraz bardziej dochodziła do wniosku, że ona jest w tym klasztorze tak jakoś chłodno i sztywno przyjmowana. 

To akurat było do przewidzenia. Natychmiast, gdy tylko ubiegała się o spotkanie w wybranym przez siebie klasztorze, spostrzegła, że przeora występuje do niej bardzo niechętnie i jest jej jakaś zgryźliwa. Celowo przeszła się na mszę do nich do kościoła, a później złapała ją przy drzwiach, błagając o spotkanie — a ile ona na to nerwów przejadła i ile ją to łącznie kosztowało, to nie da się uliczyć! 

Teraz już była wręcz pewna, że Wokulski ją opuścił i swoją drogą wcale mu się nie dziwiła. Siedziała tu już nie wiadomo ile. Umówiona godzina już dawno minęła, a ona zdenerwowana poruszyła nóżkami w tę i z powrotem, chcąc odkryć, czemu jest tu — w tym miłosiernym miejscu — tak bezczelnie ignorowana. Nie było sensu się tu w niczym oszukiwać. Plotki zrobiły swoje, w kościele św. Anny również pokazała na co ją stać, a to w warszawskim światku oczywiście nie mogło pozostać bez echa. Coraz bardziej ją to wszystko dekoncentrowało i raz po raz patrzyła na zamknięte na cztery spusty drewniane wrota, jakby też myślała, że Wokulski zaraz przez nie przejdzie i obok niej usiądzie. Głupia to była myśl, zupełnie bezmyślna, i przez to nabawiła się tylko niepotrzebnych rumieńców. 

Akurat w tym samym czasie zdało jej się, że ktoś zbiega ze schodów. Pognała wzrokiem prosto w głąb korytarza i nagle ukazała jej się jakaś siostrzyczka gapiąca się na nią z daleka. Chwilę popatrzyły się na siebie, stara panna wyraźnie chciała jej coś swoim wzrokiem przekazać, ale zakonnica szybciutko zniknęła jej z oczu.

Teofila myślała, że może teraz, gdy siedzi im tam co prawda na karku, wreszcie ją do siebie wezwą i tym względzie wcale się nie pomyliła. Zaraz potem ta sama siostrzyczka znów się pojawiła — tym razem jej nie obserwowała, tylko zdyszana do niej podbiegła. 

Jagodzińska natychmiast powstała i przywitała się cichym pozdrowieniem, kłaniając się delikatnie. 

— Pani na którą godzinę miała umówione widzenie?

— Na dwunastą dokładnie — odpowiedziała rzeczowo stara panna. 

— W takim razie proszę za mną iść, ona już na was czeka. 

Miała myśl zadać tej siostrzyczce jakieś naiwne i głupiutkie pytanie, ale prędko uznała to za wysoce nieodpowiednie. Czuła się tu coraz bardziej głupio i gdy siostrzyczka tylko wprowadziła ją po schodach, chciała stamtąd uciec, bo wydawało jej się, że nikt jej tam nie chce — być może przełożona łaskę jej robi, że pozwala sobie na widzenie z kimś takim jak ona. Wiedziała jednak, że bać się nie może, a jej plan może zmienić w Warszawie wiele, więc ostatecznie udało jej się jakoś wytrzymać do końca i nie dać się wystraszyć gotyckim zaciemnionym sklepieniom. W jej oczach właśnie coś zajaśniało, a niedługo potem naprzeciwko niej pojawiły się całkiem eleganckie wrota obite ciemnym drewnem. Na korytarzu było cicho i pusto, a na ścianie wisiała jakaś tablica i kilka maryjnych ikon. Na prawo miejsce zajmowała Matka Boska Częstochowska z dzieciątkiem, potem Święta Rodzina, a na samym dole Maryja w koronie na niebiańskim tronie — szczególnie ta ostatnia ikona, ten święty obrazek, zwykł ją najbardziej zainteresować. 

— Proszę zapukać i czekać na odpowiedź — poleciła jej grubiutka zakonnica, kłaniając się jej po sam pas. Zarumieniona pożegnała Teofilę cichym pozdrowieniem i zniknęła jej z pola widzenia, umykając szybkim krokiem gdzieś daleko. 

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now