X. Mąż i żona

183 12 29
                                    

Kiedy stało się jasne, że panna Jagodzińska się przeprowadza, cała Warszawa na nowo zaczęła ją obgadywać. Wieść o tym rozniosła się szybko, podejrzewano nawet, że ta ma zamieszkać razem z Wokulskim, ale tak się oczywiście nie stało, a większość mieszkańców miasta tylko odprowadziła to z rozczarowaniem.

To w zasadzie Stanisław w większości pomagał jej w przeprowadzce. Koniec końców to on załatwił jej to piękne mieszkanko po starej wdówce Danucie i zajął się tym wszystkim jak trzeba, a to sprawiło, że Teosia nie szczędziła sobie za nim milionów zachwytów. Nawet w tymże momencie — gdy jakichś dwóch siłaczów pod dowództwem Stacha wnosiło im do środka piękne drewniane pianino dla Tadzia — również się nim zachwycała. Odpłynęła zupełnie, jak głupia młódka, i zdawała się zapomnieć o wszystkim, a już najbardziej o tym, że zaliczyła dziś rano niekoniecznie miłe spotkanie z kuzynkiem Wilskim, gdy szła dawać do gazety ogłoszenie o pozyskanie członków do jej towarzystwa. Nie widziała się z nim już wieki temu, szerokim łukiem omijali się oboje, i to bardzo było jej na rękę, gdyby tylko właśnie nie to dzisiejsze spotkanie — oczywiście splunęła w jego kierunku na ziemię, a potem odeszła z pięścią uniesioną w górę, uchodząc jak najszybciej przed tamtym dziennikarskim światkiem i panem kuzynkiem. 

Jej irytujące zachowanie oczywiście nie zostało obojętnie przyjęte przez Konstancję, która akurat przy tym pudle z nią stacjonowała i tylko się jej jawnym ślamazarstwem nerwowała. Wreszcie postanowiła się jednak odezwać, a to natychmiast wprawiło Teofilkę w salwę niekorzystnych w jej przypadku rumieńców:

— Teofilo Klementyno Jagodzińska, twoje wszelkie uwielbienie do Stanisława przeszło już właśnie w obsesję drugiego stopnia. Zlituj się, zacznij wreszcie cokolwiek myśleć! 

Ta mimo wszystko nic nie usłyszała. Rozgorączkowana Rzecka palnęła ją swoim kciukiem prosto w nos.

— Masz ci los, Teofilko... Masz ci los! Ty głucha, ślepa i bezmyślna dziewczyno... 

— Słucham? — zapytała naiwne Jagodzińska, kątem oka uchodząc za swoim poprzednim pięknym widzeniem ze Stanisławem jako wielkim wodzem, niczym na portrecie Napoleona, z włosami rozwianymi na wietrze i spływającą mu czerwoną peleryną z pleców. 

— Moja droga, trzeba było mnie słuchać, a nie patrzeć się za nie wiadomo kim. No, masz, takaś głupia i w niego zapatrzona, że nawet się nie zorientowałeś, że ci na drugie Klementyna dałam... 

— Ale ja nie mam na imię Klementyna... — Teofila zdawała się nie rozumieć. Nerwowym gestem podrapała się w szyję i cała czerwona wbiła wzrok w podłogę, nie wiedząc nawet do czego tamta właściwie zmierza. 

— Dziecko kochane, przecież ja dobrze wiem, że ty nie masz na imię Klementyna... — zaśmiała się staruszka. — Ach, Teofilko moja kochana, ty to już zupełnie przez Staszka rozum straciłaś... Nic, tylko on i on, ale tu ci chociaż winszuję, bo chłopa sobie dobrego znalazłaś — szanuje cię i za tobą wprost szaleje, więc dobrze by było, żebyś tego nie zepsuła, a wykorzystała w mniejszym lub większym stopniu... Warto pamiętać, że dla nas kobiet prócz wychowania dzieciaków potrzebne jest też wychowanie faceta. Żebyś tylko to pamiętała, to wasze dziecko otworzy ci oczy niebawem na kilka spraw...

— Ale ja nie rozumiem... — Teofila coraz bardziej się czerwieniła, a to oczywiście nie uszło uwadze Rzeckiej, która poklepała ją tylko po plecach i kazała jej się niczym nie przejmować. 

— Ty się nic nie przejmuj, Teofilko! Ja już ci we wszystkim pomogę! — zawołała wręcz piskliwie. — A teraz marsz do Stasia i do Tadzia! Dawaj mi to pudełko, ja się sama tym wszystkim zajmę! Marsz, do Staszka masz iść! 

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz