IV. Miasto marzeń i szans 1.2

433 36 47
                                    

Jak to panna Jagodzińska miała w zwyczaju, zawsze gdy czymś się zbytnio ekscytowała, wszyscy ludzie w jej pobliżu mieli z niej najczęściej straszny ubaw. Tak było i tym razem. Teofila była wręcz w stanie sądzić, że Warszawa czeka już na nią z utęsknieniem i innych myśli jak na ten czas do siebie nie dopuszczała. Śmiało się do niej i słońce, i ona sama, do siebie, do swojego odbicia w szybie. Wszystko ją dziś cieszyło. Ba, była nawet w stanie ucałować wszystkich tu obecnych w pociągu, wraz z maszynistą, aż taka była szczęśliwa!

Jeszcze wczoraj z rana nie myślała, że jej dawne za dziecięcych lat marzenia mają w ogóle szansę się spełnić. Teraz to wszystko właśnie zaczęło się spełniać. Nie zwracała uwagi na to, że dookoła znajdują się jeszcze inni pasażerowie, myślała tylko o tym, co ją czeka i raz po raz wracała do pewnego pamiętnego dnia...

Paryż. Miała wtedy czternaście lat. To właśnie to miasto nakreśliło jej rzeczywiste pragnienia i marzenia. Od razu zwróciła uwagę na przepiękną wystawę sklepu, którą z zainteresowaniem oglądały wszystkie znane stolicy francuskiej modne panie i ona też chciała tam iść — bynajmniej nie dlatego, że sama chciała tam coś kupić, ale dlatego, że ten świat tak bardzo jej się spodobał, tak bardzo, że aż chciała tam zostać!

Ostatecznie ona i matka odwiedziły ten świat.

W całym swym życiu panna Teofila widziała wiele sklepów, ale ten wprawił ją w wrażenia największe i można rzec, że niezwykłe. Gdy stała tam taka oczarowana, pełna nowych doznań, pogrążona w tym świecie zwykłym, już wiedziała. Wiedziała, że to musi być t o.

''To jest właśnie to, co chciałabym robić...", pomyślała wtedy jako młoda dziewczyna, trzymając się jednocześnie za suknię matki.

— Przepraszam, czy mogłaby się pani przesunąć?

Otumaniona marzeniami, swym dzieciństwem i przyszłym, rozpoczynającym się w Warszawie jej nowym życiem, całkowicie zignorowała fakt, że nie jest w tym pociągu sama, a ona właśnie opadła na ramię jakiejś wyszukanej pani w niebieskiej sukni, która wraz z mdłym otoczeniem oraz mocno upudrowaną cerą, wręcz się z nimi gryzła. Wyglądała jak sztuczna, umalowana lalka, nic więcej, a na dodatek była strasznie naburmuszona.

Co jak co, ale Teofila dalej nie odpowiadała.

— Droga pani? — kobieta odkaszlnęła i próbowała się co nieco odsunąć, ale zaraz potem otarła się o ramię swego sąsiada, staruszka w wytwornym cylindrze na głowie. Oj, czuć było od niego alkoholem...

Ostatecznie, pani Niebieska Suknia wreszcie nie wytrzymała i szturchnęła swoją oprawczynię, też w ramię, specjalnie. Dopiero to sprawiło, że Teofila nareszcie odeszła od świata wyobrażeń, a znalazła się tu, w swym rzeczywistym świecie, w sercu uradowana i w duszy spełniona.

— O mój Boże... Przepraszam! — Teofila wydała z siebie tylko ciche westchnienie. A pani Niebieska Suknia była wprost oburzona. Taka stara, powiedziałby Adam Klimkowski, a taka głupia...

Panna Jagodzińska natychmiast się odsunęła, dalej co nieco zakłopotana, i ponownie wbiła wzrok w szybę. Usłyszała, że pani Niebieska Sukienka powiedziała na nią wariatka... Nie nowość. Wariatka to było jej drugie imię. Co dziwniejsze, ją to tylko rozśmieszyło. Tu była czystym człowiekiem. Wszystko zaczynała od nowa. Nie będzie się przejmować byle jakim komentarzem. I wpatrzona tak, w rozprzestrzeniający się naprzeciwko niej krajobraz, postanowiła już nikomu nie przeszkadzać. Przynajmniej teraz.

''A niech mnie, do czarta z tym myśleniem! Lepiej działać!"

Już nie będzie myśleć wcale, choć było to niezwykle trudne, bo myśleć lubiła dużo i często, i nad ówczesnym światem wiele się zastanawiała.

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz