XII. Jeden bal, wiele łez

123 12 32
                                    

Kości zostały rzucone i to zaledwie dzień po rozprawie. Z samego rana przybyła do niej jakaś specjalna komisja wydana osobiście z jakiegoś towarzystwa, która miała za zadanie ją spisać i sprawdzić, czy z tym "nieszczęsnym chłopcem" nic się przypadkiem nie dzieje. Pierwsze skojarzenie miała z panem Maruszewiczem, ale jak ogarnęła, że nikt nic na nią nie wygaduje, na szybko zapięła suknię i poszła im otworzyć. Miała jedynie nadzieję, że nie jest to żaden specjalny gość, chociaż — po wczorajszej wieczornej zabawie z całym towarzystwem w maskaradę przy muzyce skrzypiec pewnego niezbyt zdrowego na głowę Żyda — mogła się spodziewać dosłownie wszystkich sąsiadów na klatce.

Może nie zachowała się wtedy wzorowo, ale przez ostatnie męczące dnie pełne zmartwień, musiała sobie na to pozwolić — po swoim wystąpieniu w sądzie miała ochotę na trafną przyjacielską zabawę, która ostatecznie skończyła się grubo po północku, w rytmie tańca, w objęciach Stacha, czasem nawet i Suzina, a jak tylko się dało, to i nawet z Konstancją raz poszła walcem przez cały korytarz.

Jednak to, co zastała na klatce, bardzo ją przeraziło. Byli to jacyś obcy ludzie i na ten czas tak bardzo się przeraziła, że nie mogła wymówić nawet słowa. Ruda kobieta, z okropną brodawką na nosie, natychmiast zawaliła ją stosem papierów, a mężczyzna w czarnym, acz delikatnie przybrudzonym surducie, zaczął wymachiwać rękoma. Przez pierwszą chwilę nie wpuściła ich do środka. Poczekała, aż skończą i gdy wreszcie się to stało, zapytała:

— Kim państwo są i czego chcą ode mnie?

Wydawało im się to dziwne, bo przecież gadali jej o tym w chwilę przedtem cały czas, ale ruda kobieta nie zawahała się, aby opowiedzieć jej to raz jeszcze. A to oczywiście musiała sobie zapisać — panna Jagodzińska jest niedysponowana w tym, aby zrozumieć pierwszą bezpośrednią informację, jaka do niej dociera. Ogółem, wyglądała jak pijana, i to też sobie wolała zapisać — już nie tyle gadano po Warszawie, że Jagodzińska zaraz po przyjeździe zaczęła palić i pić, aby zrobić na złość rodzicom.

— Jesteśmy z Towarzystwa Pomocy Dzieciom, w skrócie TPD, i przybyliśmy do pani na żądanie osobiste, aby sprawdzić sytuację i dać rozeznanie o wychowaniu dziecka, a potem wydać na to odpowiednie opinie.

Początkowo wydawało się to Teofilce nieoczywiste, ale kiedy się temu bacznie w głowie przyjrzała, zrozumiała, że znajduje się w pułapce. Może nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że miała Staszka u siebie w łóżku — znów, kolejny raz, a jej wcale, a wcale nie widziało się to dziwne.

— Wybaczą mi państwo, ale ja muszę jeszcze przygotować syna i... Wybaczą państwo, niech państwo poczeka, ja tu zaraz wrócę, herbatę zrobię, porozmawiamy o Tadku... Zaraz, zaraz! — zawołała na szybko, zasłaniając im rękoma wejście do środka.

Jej nerwowe zachowanie nie mogło niczego dobrego wskazywać, ale i tak wolała ich tam zostawić, niż potem odpowiadać za to, że Staszka u siebie do rana przetrzymuje. W międzyczasie wpadła jeszcze do Tadzia, aby go zbudzić, co w gruncie rzeczy udało jej się zrobić prawie natychmiast — cieplutkim całusem w czółko — a potem kazała mu się przebrać samemu, bo już jest na tyle dużym i samodzielnym chłopcem, że sam powinien to zrobić.

Podała ma ubranka i tak go zostawiła, owszem z wielkim zdziwieniem dziecka, a potem pobiegła prosto do siebie, gdzie oczywista zastała Stacha. Gdyby nie ta sytuacja, pewnie wybuchnęłaby przed nim śmiechem, ale w tym momencie musiała zachować zimną krew i obudzić śpiącą królewnę w tempie możliwie jak najszybszym. Nie to, że miał na sobie tylko swoją białą wymiętą koszulę i gacie, to jeszcze jej własne pończochy na nosie, które ujmował czule i z uwielbieniem. Coś tam do siebie gadał, mruczał, wymawiał na głos jakieś dziwactwa, a te wreszcie — sprawnie i głośno — ułożyły się na cytat z Mickiewicza. "Precz z moich oczu!", usłyszała, a on mówiąc to, zachrapał jak niedźwiedź i odgonił od siebie złego ducha.

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now