XVIII. "A imię jego czterdzieści i cztery..."

243 11 24
                                    

W Warszawie rozpoczęły się wielkie przygotowania do wesela. Teofila chciała zaprosić na nie z jakieś pół warszawiaków, ale prędko zrezygnowała z tego pomysłu, bo wiedziała, że nie przyjdzie jej wszystkich pomieścić. Sama Kazia Wąsowska ekspresowo zobowiązała się do przyjazdu, bowiem chciała wszystko uzgodnić, przygotować i wybrać jej najpiękniejszą suknię. Jak sama napisała, "ona się na tym najlepiej zna".

Tylko że Teosia już suknię miała i nawet już kilka razy ją mierzyła, aby zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. Dziś też musiała ją przymierzyć — tak przekazała jej Rzecka i Lipska, które stwierdziły ze zdziwieniem, że Teosia zrobiła się jakaś dziwnie puchata na gębie.

— Jak ty chcesz iść do ołtarza? Akurat gdy wszystko było w porządku, musiałaś przytyć. Czym ty się faszerujesz na noc? — zwróciła się do niej oskarżycielsko Konstancja. 

— Dajcie mi trochę odsapnąć. Chciałam porozmawiać ze Stasiem, a wy obie zamknęliście go w składziku. A Tadzia zostawiliście z pijanym Suzinem! — próbowała bronić się Teofila. — Tyle wam jeszcze powiem, że nie mam dziś ochoty na żadną przebierankę. Jak wam się nie podoba, że jestem grubsza, to możemy poszerzyć suknię, przecież nic się nie stanie.

— Dziecino, później mu powiesz co i jak. Wy nie tyle jeszcze będziecie mieć do pogadania po ślubie. No, zamiast narzekać, wchodź w tę suknię.

— Jest mi niedobrze. Dajcie mi choć jeden dzień wolnego. I teraz chyba też będę... — urwała. — Zaraz się coś stanie... Jezus Maria, dajcie mi coś! — krzyknęła, zasłaniając usta. 

Lipska z przerażeniem zaczęła oglądać się za siebie. To samo uczyniła również Konstancja. Obie wpadły w krzyk, a potem przygwoździły ją do ściany wazonem.

— Już! Wypluj to dziadaństwo! Panienko Przenajświętsza, jesteś bladziutka jak ściana... Szybko! — poganiała ją staruszka.

Teosia zatoczyła się na ścianę i kurczowo złapała za wazon. Wykonała przy tym zgrabny piruet, odwracając się do nich tyłem. Wyrzuciła to, co miała z siebie wyrzucić, a potem rzuciła tym wazonem prosto w podłogę. Rozbił się na kilka mniejszych kawałeczków, ona sama spłynęła jak długa na ścianie. Nastała cisza, przerwana niekiedy przyspieszonymi oddechami obu pań.

— Teośka, co ty zjadłaś? Mnie nie okłamiesz, wiem, że Stanisław cię czymś objada.

— Ja naprawdę się nie obżeram, ja tylko... Dajcie mi odpocząć, chcę natychmiast porozmawiać z moim narzeczonym!

— Teośka, mówiłam ci przecież, że ty jeszcze niejedno będziesz miała z nim pogadania... Jezus, wy bez siebie nie możecie oboje żyć... 

— Naprawdę, proszę was... Zostawcie mnie na ten dzień, ja muszę wszystko jeszcze przemyśleć, oswoić się... A przede wszystkim zabierzcie stąd Suzina! Odkąd dowiedział się, że wychodzę za Stanisława, rozpił się na amen. 

— Kobieto, naprawdę nie wiem, do czego zmierzasz, ale niech ci będzie — oburzyła się Rzecka. — Idź sobie do tego swojego Romea, jak tak chcesz. Istne skaranie boskie z wami, jeszcze przez was naprawdę wpadnę w reumatyzm, pewnie nawet wesela nie dożyję. 

— Niech Konstancja nie gada głupstw. Wesele już za miesiąc. Z takim końskim zdrowiem, to wątpię, aby coś wam się stało. Proszę mi oddać klucze — rozkazała, wyciągnąć w ich kierunku obie ręce. 

Lipska niechętnie podała jej własność, nic nie mówiąc. Teofila przyjęła to z cichym podziękowaniem.

— Dziękuję wam za pomoc, ale dzisiaj z niej nie skorzystam. Przyjdźcie jutro. Kazia obiecała mi jak najszybciej przyjechać, więc myślę, że za niedługo będziecie mnie razem gnębić — powiedziała na odchodne. 

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now