XIV. Narodziny Wenus

112 10 12
                                    

Sporo minęło, zanim Teofila wreszcie odchorowała swoje ostatnie szaleństwo. Z polecenia Schumana jakiś czas nie wychodziła nawet z mieszkania — mogła wówczas wszystko jeszcze raz dokładnie przemyśleć i choć było jej to niezwykle trudne i bolesne, i tak o tym myślała. Uważała zakochanie za dziwactwo, sama nadal nie pojmowała, jakim cudem się zakochała, ale w to już akurat nie mogła zaprzeczyć. Naprawdę kochała tego człowieka. Kochała go za wszystko i była zła na siebie, że nie szło jej tego zauważyć. Chciała się go nawet wyrzec, ale jak tylko sobie o nim przypominała — o tym szczerym po stokroć uśmiechu, o tym cieple, czułym pocałunku w czoło — nie mogła się od niego uwolnić.

Jeszcze nigdy by nie pomyślała, że jakiś mężczyzna jest w stanie ją do tego doprowadzić i im bardziej się nad tym zastanawiała, gasła sama z siebie i coraz mniej się odzywała. To już nie była ta sama Teofila — pełna marzeń, zwariowania i dobra — ona zgasła jak taka świeczka, wypaliła się, i jak na razie nie miała jak rozświetlić siebie na nowo.

Wokulski starał się odwiedzać ją codziennie, jak tylko była taka sposobność, ale i on sam wreszcie dał po sobie poznać, że Teofila nie chce go widzieć. Mimo że nie mówiła mu tego wprost, widział, że nie jest jej mile widzianym gościem i potem sam siebie okłamywał, że wybiera się tam tylko do dziecka. Tak naprawdę przychodził do nich obojga, co prawda zawalczyć jeszcze raz o jej rękę swoim dzielnym oddziałem żołnierzyków, ale jak tylko ta zostawiła go z Tadziem — odchodziła do swoich pokojów. Widocznie musiał raz na zawsze pogodzić się ze swoim marzeniem o rodzinie — a był tak blisko, wydawało mu się, że całkiem jest nim zainteresowana, już przecież nawet spała z nim w jednym łóżku! 

Tak oto przygasła ona i przygasł wreszcie on. Konstancja nie mogła im nic na to poradzić i choć wtajemniczyła w to Suzina, a mianowicie dobiła mu do łba, że Teofila Stanisława kocha — każda opcja wydawała jej się niewykonalna. Nawet gdyby napomknęła coś do Stanisława, Teofila mogłaby być później zła, uznać, że Stasia do kochania zmusza, więc nie pozostało naszym swatom nic, jak tylko czekać. To musiało wyjść samo z siebie, chciała przynajmniej w to wierzyć, a może jeszcze będą świętować. Dwóch trumien złączonych głogiem wolała nie widzieć. 

Nadszedł kolejny dzień. Teofila wreszcie zdecydowała się wrócić do pracy w sklepie. Była już nawet przyszykowana i gotowa do wyjścia, ale i tak ostatecznie spełzło to na niczym — i ona niby nie jest zakochana? Oczywiście, że jest zakochana i to jeszcze bezsprzecznie głupia, ponieważ więcej nie mogła o sobie powiedzieć. Kochała człowieka, którego nie mogła kochać, i cierpiała na tym naprawdę mocno — mimo że sprawiała przy nim chłodne wrażenie, było to istnym kłamstwem — chciała móc z nim być, pragnęła tych pocałunków, całego go chciała, pragnęła i kochała. Teraz już wiedziała, jak to jest dla kogoś umierać i gnić, wszystko na Amora — i bynajmniej jej to nie cieszyło. 

Była na tyle sobą rozczarowana i tak okropnie zmartwiona tym wszystkim, iż nawet nie usłyszała, że ktoś puka. Wydawało jej się to dziwne, nikomu nie mówiła o swoim dzisiejszym wyjściu do sklepu. Miała jedynie nadzieję, że nie jest to Stanisław, ponieważ kompletnie nie widziała, jak ma teraz z nim rozmawiać — wiedząc, że go kocha, bała się, że może się zdemaskować, ba, bała się nawet na niego patrzeć, bo myślała, że po spojrzeniu też da się poznać. 

Z trudem podniosła się z łóżka, życząc sobie, aby to tylko nie był on. Szczerze mówiąc, już miała dość tych jego ciągłych odwiedzin — jeszcze bardziej go wówczas pragnęła.

Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że przybyła do niej z wizytą Kazia Wąsowska. Co jak co, ale tego nasza Teofilka kompletnie się nie spodziewała — myślała przecie, że Wąsowska będzie ją miała za rywalkę.

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now