IV. Miasto marzeń i szans 2.2

315 31 67
                                    

— Panno Jagodzińska, czy przyjmuje panna ten majątek? — zapytał z zakłopotaniem notariusz Radecki. — Napominam także, że pani Bronisława Kawecka nie miała żadnych długów...

Leopold chciał coś w tym momencie dopowiedzieć o nieumiarkowanym skąpstwie swojej ciotki, która jako jedyna trzymała ich dom w ryzach, ale nie chciał podpaść swojej kuzynce. Pasowało, aby panna Jagodzińska miała o nim jak najlepsze zdanie i miał nadzieję, że uda mu się to później jakoś uregulować.

— Tak, przyjmuję ten majątek — odpowiedziała z dumną Jagodzińska, całkowicie omijając pełne skruchy spojrzenia Wilskiego.

Jak tak dalej pójdzie, to nigdy nie uda mu się zdobyć należnych dla niego korzyści majątkowych. Czy ta Jagodzińska jest zawsze taka pochmurna? Dziwaczka!

Teofila przystąpiła tymczasem do wszelkich związanych z odziedziczeniem przez nią majątku należności. Musiała złożyć pisemną przysięgę, aby zobowiązać się do wypełnienia ostatniej woli zmarłej, oraz podpisać się w kilku miejscach. Radecki już wyciągnął klucz do dworku w Jaśminowie, skryty w jednej z szafek, przewiązany czerwoną wstążką, a także polecił, aby już po wszystkim jak najszybciej stawiła się w banku u pana Falczewskiego, gdzie będzie mogła wybrać dla siebie jakieś pieniądze.

Leopold ciągle spoglądał na swoją kuzynkę, na to, z jakim zapałem i wzruszeniem czyni swym ładnym, zawiłym pismem kolejne formalności związane z mogącym należeć do niego majątkiem. Ciotka go wykiwała, nie ma co, razem ugadała wszystko z tym całym Radeckim. Wszystko się posypało, a panna Teofila właśnie stanie się teraz najpotężniejszą kobietą w Warszawie. I co ona z tym wszystkim zrobi, dziwaczka?

To wcale nie tak, że ona nie widziała jego spojrzenia. Kątem oka, gdy pisała, a stary Radecki ciągle jej o czymś mówił, też na niego spoglądała. Patrzył się na nią, ale zupełnie inaczej niż ten mężczyzna na dworcu. Śmiało mogłaby powiedzieć, że spotkała dziś samych dziwnych mężczyzn, a każdy z nich był inny i tak samo, żadnego z nich nie mogła rozgryźć.

Wreszcie notariusz uśmiechnął się.

— Panno Jagodzińska, cóż ja mogę powiedzieć... — zaczął, podając jej klucz do Jaśminowa. — Gratuluję. Jest panna aktualnie jedną z najpotężniejszych kobiet w Warszawie.

Teofila odpowiedziała mu promiennym uśmiechem.

— Dziękuję.

— Panno Jagodzińska, niech pani jeszcze nie zapomni, o, to pisemko! — Podał jej jeden dokument. — To do pana Falczewskiego, on już tam wszystko pani powie.

— Dziękuję raz jeszcze. Dziękuję bardzo. Ale niech mi pan jeszcze jedno powie... Jest gdzieś w Warszawie jakiś sklep do sprzedania?

Wilski aż o mało się nie udławił, słysząc te druzgocące słowa. Radecki chciał ukryć przerażenie.

— U Wokulskiego sprzedają, tyle mi przynajmniej wiadomo.

— To w takim razie muszę się spotkać z tym waszym całym Wokulskim...

Notariusz roześmiał się nerwowo.

— Panno Jagodzińska, ależ to niemożliwe! Ten człowiek już nie żyje. Teraz urzęduje tam niejaki Szlangbaum, ale jego też już wszyscy mają dość... Żydy przeklęte! Cały ten sklep to już jedna wielka ruina! Tyle z niego, co nic, żyć temu Szlangbaumowi już nie dają, ale on też nie chce go byle komu sprzedać... Interes musi się zgadzać. Panno Jagodzińska, ależ skąd to pytanie?

— Oj, nie wiadomo, co się stało z Wokulskim, nie wiadomo, panie Radecki... — wtrącił się ze śmiechem Leopold. Na samo wspomnienie tego dziwnego człowieka, jakim był Wokulski, również nie mógł inaczej i musiał się po prostu roześmiać. — Z jakiś rok już minie jak go nie ma, a sprawa dalej świeża i nierozwiązana. Ja to bym się kłócił teraz z panem, panie Radecki...

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz