Teosia miała dziś niezwykle dużo do zrobienia. Udało jej się to jednak wszystko sprawnie i po męsku załatwić, co oczywiście wcale nie znaczy, że się nie zmęczyła — zmęczyła się akurat bardzo, bo musiała się wyjeździć po całej Warszawie, aby zabrać Ziutka i Helę do kogoś na stancję, ale na szczęście nie zrobiła tego na próżno — przejęto te dzieci do pracy bardzo serdecznie, z obietnicą, że nic im się tu nie stanie i za sumienną pracę zostaną sowicie wynagrodzone.
Na tym się jednak nie skończyło. Akurat popijała sobie kawkę w biurze ze Stanisławem, gdy nagle wybiła godzina dwunasta. Spóźniła się na spotkanie z przełożoną w klasztorze, za co później okropnie się obwiniała, ale jako tako okazało się, że siostra nie miała jej niczego za złe. Ba, nawet się ucieszyła, że ta przyszła odrobinę później, ponieważ praca w przyklasztornym ogrodzie znacznie się siostrom zakonnym przedłużyła. Takim oto sposobem pierwsza kwota została wpłacona, a niedługo potem panna Jagodzińska opuściła mury klasztorne, wracając na Krakowskie Przedmieście.
W biurze dosłownie padła, wachlując się nieporadnie dłonią z powodu gorąca. Właśnie spostrzegła, że Wokulski jakimś dziwnym trafem zostawił jej niedopitą kawę na blacie, jakby też nie wiadomo po co.
— Stasiu, dosłownie padam z nóg! Ale się dziś wymęczyłam!
— Skoro tak mówisz, to dziś w ogóle nie pozwolę ci pracować. Na szczęście i tak zrobiłem już wszystko.
— Naprawdę? Szybko ci poszło! Jesteś moim mistrzem! — zawołała wesoło, ujmując go delikatnie za szyję. Pocałowała go leciutko w czoło, a potem pogłaskała go po włosach, co wprawdzie czyniła bardzo często.
Następnie z uśmiechem przyglądała się mu, jak kreśli ostatnią cyferkę na marginesie i zamyka księgę. Choć była bardzo zmęczona, była też bardzo szczęśliwa. Jedno marzenie już właśnie spełniła — wzięła Helę i Ziutka na stancję, a drugie swoje marzenie zaczynała dopiero spełniać, choć nie ukrywała, że wymagać ono będzie bardzo wiele pracy oraz współpracy z wieloma. Jednym zdaniem, była dziś przeszczęśliwa i miała nadzieję, że nic nie zepsuje tego dnia.
— Jaki ja jestem z ciebie dumny, Filu! — powiedział radośnie, czule ujmując jej rękę. Zaczął składać na niej delikatne pocałunki, a ona w zamian śmiała się do niego rezolutnie i drugą swoją dłonią zmierzwiła mu ciemną czuprynkę.
— Stasiu, ty mój topielcu!
— Dalej ci się nie znudził ten topielec?
— Wcale! Pluskanie się z tobą w stawku to od wczoraj moje ulubione zajęcie i mam nadzieję, że kiedyś uda nam się to powtórzyć!
— Naprawdę?
— Naprawdę, Stasiu!
Akurat w tym samym momencie zaszła tam do nich Konstancja. Kobieta stanęła jak wryta, widząc to, co się pomiędzy nimi obojga dzieje — aż tak bardzo byli zajęci sobą, że aż staruszka musiała odkaszlnąć.
Natychmiast oderwali się od siebie, a Teosia — biedna, zakochana po uszy Teosia — zarumieniła się i leciutko podskoczyła na krześle. Wystraszyła się jej jak mało kto, koniec końców nie spodziewała się, że ktoś im łaskawie przerwie.
— Teośka, przyszła taka pani i się o te twoje perfumy pyta. Czy mogłabyś na chwilę podejść? — zapytała rzeczowo Rzecka. Chciała zaznaczyć, że nic się nie dzieje, ale ona sama i tak co inne o tym myślała. Jak tylko zakończy się dzień, prędko wypyta o wszystko Teofilkę — o to, co ona tam łaskawie ze Stasiem wyrabia, bo to już przechodziło ludzkie granice.
Teofila chyłkiem podniosła się z miejsca. Leciutko zawstydzona szybko zrównała się z Konstancją, nie zaszczycając Stanisława ani jednym spojrzeniem. Młoda klientka w wystawnym różowym ubiorze przy ladzie już z wolna zaczynała się niecierpliwić, co bardzo Teofilkę naszą zniesmaczyło — klasa wyższa, ci jak zawsze nie mogli na nic zaczekać.
CZYTASZ
pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalka
FanfictionKobieta, która wyklęła swój własny stan. Mężczyzna, który miał już nigdy nie wrócić. I ona - upadła zakonnica, która za wszelką cenę starała się odzyskać swoją własną tożsamość. Wiosna 1880. Przed świętami Wielkiej Nocy panna Teofila Jagodzińska u...