XII. Zaufanie to podstawa

306 19 132
                                    

Panna Łęcka nie odwiedziła ich już później w sklepie wcale. Jagodzińska mogła więc spokojnie z Wokulskim odetchnąć, nie wiedząc, że tamta  dopiero planuje na nich zemstę za jej wcześniejsze upokorzenie. Mimo wszystko sprawa ta jak na razie została zamknięta, a ani Teofila, ani Stach nie wtajemniczyli w to Suzina. Dla niego to nawet dobrze, że tak sobie razem spędzali czas, bo liczył na to, że Teofila w niedługim czasie ulegnie urokowi Stanisława Piotrowicza i zmieni swoje nazwisko, a wtedy już by mu nic do szczęścia nie brakowało, jak tylko się ich dziećmi zajmować. Suzin nie ukrywał, że Teofila bardzo mu się podoba, ale zdecydowanie bardziej traktował ją jak przyjaciółkę niż kobietę, z którą mógłby spędzić resztę życia pod jednym dachem. Wiedział, że nie byłoby to udane małżeństwo, a raczej katastrofa totalna, a Teofilcia, która raczej kochała spokojne obejście i rozmowy niezbicie inteligentne, zapewne często biłaby go czymś twardym po głowie, narzekając na całe swoje życie, a także na niego, co z całym jej życiem poszłoby wówczas w parze.

Tak też oto Suzin zamarzył sobie, czasem cicho, a czasem z głupim tekstem, Stanisława Piotrowicza z Teofilą Nikołajewną wyswatać w najlepsze. Nadzieja na to była, a i sam Stanisław Piotrowicz zapewne nie oprze się Teofilce, która nie to, że mądra i wygadana, to i ładna — żona idealna. Szczególnie, że od czasu, jak tylko otworzyła sklep, wyładniała i wręcz promieniała, a Suzin wbrew pozorom głupi nie był i widział jak Stanisław Piotrowicz czasem jej się w tym sklepie przygląda. Tylko Teofilka taka głupia jak młódka, bo zawsze reaguje na to wszystko śmiechem, jakby nigdy chłopa nie miała i nic na ten temat nie wiedziała i, nie daj Boże, że i ona odrzuci Stasia. A tak stanowczo być nie mogło!

Nie znał się na swataniu, ale jego paradoksalnie jak na te czasy wesoła osobowość, pozwalała mu w to uwierzyć. Piękne by to było małżeństwo, które by z Bogiem sam pobłogosławił, a Reginka to by sobie już mogła w konwulsjach konać, jeśli taki wspaniały zięć jej się nie spodoba. O ile już nie skonała. A jakie z tego dzieci będą mądre!

Wracając jednak do spraw bardziej ku Warszawce przyziemnych, bo wszelka miłość raczej przyziemna nie jest, nastała właśnie słoneczna niedziela. Panna Teofila już z samego rana biegła po całym mieszkaniu jak poparzona, bo wybierała się na mszę do kościoła. Jeszcze wcześniej zjadła skromniutkie, ale dość milutkie w obyciu śniadanko u swojej "starszej wiekiem przyjaciółki", która puściła już mimo uszu to, że ta miała do niej niedawno przyjść wieczorkiem i wszystko jej odpowiedzieć. Podejrzewała wówczas, że ta była u swojego kochanka, co w gruncie rzeczy i prawdą było, bo siedziała u Wokulskiego długo, aż do wieczora i choć nie mówili do siebie nic i tak z nim siedziała. Suzin zaś pił w drugim pokoju za ich zdrowie, oczywiście w sekrecie, a później musieli go z tego mieszkania wynosić, że aż ich tam pogoniono, a Suzin stróżowi zaczął serenadę wygłaszać. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a żadne z nich nie ucierpiało.

Panna Jagodzińska uznała, że dzisiejsza niedziela jest bardzo ładna. Jej kreacja również dziś zadowalała. Była to bodaj jej pierwsza w życiu suknia w różowym kolorze, i to jeszcze takim aż czerwonym i dobrze się odznaczającym, że jej matka to by jej chyba tam ze szczęścia zeszła, widząc ją w czymś takim. A sama panna Teofila, odkąd tylko sobie w tę nową toaletę jeszcze przed świętem Zmartwychwstania Pana zainwestowała, bardzo jej do gustu przypadła i już nie chciała się w swoich dawnych sukniach ukrywać. Więcej panów teraz się za nią oglądało i wzdychało z utęsknieniem, gdy kroczyła ulicami miasta tym swoim słynnym, dumnym chodem, a ona czuła się wtedy w tym mieście ważna. Garderoba ta była dla niej wprost idealnym pancerzem przed wszelkim wielkomiejskim w tym przypadku złem. 

Taka wyszykowana, o wielce dumnej twarzyczce, wyszła na Warszawę, a Lipska odprowadziła ją jedynie zaniepokojonym wzrokiem. Coś czuła, że dzisiejszy dzień przyniesie jej same fanaberie głupie i zmęczona aż położyła się zdrzemnąć. 

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now