XV. Pozytywka 2.2

189 19 47
                                    

dla wecias

— Panie Stanisławie, wysiadka! Pan jak zwykle się zamyślił! O czym pan tak myślał, co?

Teraz stała przed nim ta prawdziwa Teofila. Z lekka wzruszonym wzrokiem podawała mu dłoń. Właśnie zajechali do Jaśminowa.

Nie odpowiedział na jej pytanie, tylko jeszcze bardziej się zakłopotał, wiedząc doskonale, że jego myśli pognały znacznie za daleko. Coraz gorzej mu z tym było, tym bardziej, że stała tu teraz przed nim, a on myślał tak o niej źle. Niewiele myśląc, ze sobą koszyk, a ona chwyciła go za ramię, przez co natychmiast oblał się soczystym rumieńcem.

— A co to się z panem stało? — zapytała, widząc jego dziwne zachowanie, gdy wyszli już razem w powozu.

— Nie wiem... Nie wiem, co się ze mną dzieje... — odpowiedział cicho, wyraźnie nerwowo, ale ona tylko dziwnie się na niego popatrzyła i szybko to zignorowała. Uznała, że zaraz mu przejdzie ta dziwaczna melancholia, ale tylko się w tym względzie pomyliła.

Woźnica zagwizdał, chcąc przypomnieć im o tym, że też istnieje.

— Ile tu państwo będziecie siedzieć? — zapytał. — Bo nie ukrywam, ktoś was później stąd musi wywieść... No, chyba że tu oboje na noc zostaniecie!

— Nie zamierzamy tu zabawić aż tak szczególnie długo, drogi panie — odpowiedziała Teofila.

— Z jakieś kilkadziesiąt kroków stąd jest tu jakaś gospoda i tam się zatrzymam, a wy państwo tam sobie zwiedzajcie, ile chcecie oczywiście, a później możecie zajść tam do mnie.

— Tylko nie pijcie, panie, nie pijcie! — upomniała go Teosia.

— Pani, gdzieżbym mógł? Jak jest robota, to się nie pije. Matka leży w domu chora, a żonka moja czasem nie ma co nam ugotować... Każdy pieniądz ma jakieś znaczenie.

— Dobry pan człowiek jesteś... Ja ci nawet, panie, jeszcze więcej dam, dla mamy i żonie... A dzieci pan ma?

— Córeczkę. Madzię. Dziesięć lat ma.

— To ja też się dorzucę — wtrącił się Wokulski, a Teofila posłała mu wdzięczne spojrzenie.

Woźnica zarzucił lejce.

— Niech was Pan Bóg ma w opiece, szanowne państwo!

Teosia odpowiedziała mu z uśmiechem i przeżegnała się na te słowa, aż w końcu woźnica odjechał szybko.

— To co? Idzie pan? — rzuciła do Stanisława.

Skinął jej głowa na znak potwierdzenia, a ona tylko się roześmiała i ruszyli razem dróżką naprzeciwko. Gdzieś w oddali zamajaczyła im się już pierwsza chata, pobielana z lekka, strzechą przykryta, a niedługo potem ukazał im się cały pas podobnych chat, a wszystko to otoczone polem oraz lasem.

Okoliczni mieszkańcy Jaśminowa przyglądali im się ze zdziwieniem. Umorusane w błocie dzieci zaczęły biegać wokół nich i wywijać patykami, zupełnie jakby to była jakaś zabawa, a mężczyzna z ciemnym wąsem, o licu zgrzanym i policzkach od słońca spieczonych, skinął im głową w prowizorycznym ukłonie. Wyszło też kilka strojnych niewiast oraz starych bab i już niebawem po całej wiosce rozeszła się wieść, że oto pani dziedziczka z mężem nareszcie zwiedzić ziemie przyjechała.

Teosia śmiała się do nich i na każde skinienia i nieśmiałe ukłony odpowiadała pozdrowieniem. Była taka radosna i szczęśliwa, widząc tych ludzi, z którymi mimo różnic odczuwała jakąś dziwną więź. Ileż by ona dała, aby ubrać się tak samo, aby choć jeden raz popracować w polu i zażyć słońca, które tych ludzi tworzyło i grzało im skrzętnie twarze? Zawsze ich podziwiała. Mieli niewiele, ale tu, w tym miejscu, zdawali się mieć wszystko. To oni żywili to pokolenie i będą żywić przyszłe wszystkie inne polskie pokolenia. Dla nich, dla tych ludzi, wręcz wszystko by oddała i za wszystko chciałaby im podziękować.

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum