XIII. Konstancja bierze sprawę w swoje ręce

84 12 19
                                    

To nic, że Teofilka miała złamane serce. Ważne, że żyła, a jej okropny siniec na czole wcale nie musiał sugerować nic o żadnym szaleństwie bądź chorobie, jak stwierdziła ze śmiechem Rzecka. 

Mimo wszystko Wokulski nawet na moment nie umiał usiedzieć spokojnie. Wyglądał jak mumia i choć ta czule mu to wypominała, ten wcale nie myślał gdzieś iść czy w ogóle się przespać. Siedział w tym swoim starym fraku, teraz co prawda bardzo zmiętym, i tylko irytował zabrane przy kuchennym stole nasze calutkie sklepowe towarzystwo — choćby tym, że oddycha albo odwiedza Teofilkę co pięć minut i gada sam do siebie. 

Zaczął nalegać, aby posłać po doktora Schumana, ale po raz kolejny odpowiedziano mu na tu szczerym śmiechem. Bardzo go to zdenerwowało i dlatego też zdecydował się wstać i zobaczyć, czy Teofilka przypadkiem się nie obudziła. 

— Wygrałam! — zawołała wesoło Rzecka, przekładając kartę. Widząc jednak, że Wokulski nagle siada, potem wstaje i jeszcze raz siada, zlustrowała go bezczelnym spojrzeniem. — A gdzie ty się wybierasz, gałganie, co? Jeszcze nawet pięć minut nie minęło. Przedtem to się nawet zegara trzymałeś. 

— Idę sprawdzić, czy Fila się nie obudziła — odpowiedział niemrawo, wstając jeszcze raz. 

Wszyscy wlepili w niego baczne spojrzenia. Nawet Lipska przestała mieszać w zupie. 

— Stanisławie, podejdź do mnie. Natychmiast — zakomenderowała Rzecka. — Anielko, zasłoń oczy dziecku, niech lepiej ten chłopiec nie wie, co robię z jego ojcem. 

Dziewczyna natychmiast spełniła jej prośbę. Mimo że chłopiec zaczął się jej opierać, szepnęła mu na ucho, że jest to tylko taka zabawa, a potem razem z nim opuściła kuchnię. 

— Nie jestem ojcem Tadzia — odparł gorzko Wokulski. 

— Jesteś, jesteś, tylko nie chcesz się do tego przyznać. Może nie twoje, ale jednak twoje. Chodź, przestań się wreszcie wstydzić. Tyle lat masz, a jednocześnie jakiś jeden wielki problem... Ach, Stasiu! Ty moja wstydliwa chłopaczyno, ty moja czerwoniutka wisienko! — zwołała, wstając z miejsca. 

Staruszka jednak wcale nie zamierzała go pocieszać. Dała mu z liścia i po minie było widać, że jest z tego należycie zadowolona.

— Mam nadzieję, że poskutkowało. Zachowujesz się dziś jak baba w stanie błogosławionym, Stanisławie. Co jak co, ale Teośce jeszcze do tego daleko, więc polecam się pospieszyć. 

— A co też Konstancja? — zdołał tylko z siebie wydusić, łapiąc się kurczowo za bolące miejsce. 

— A tyle, że Teośce nic nie będzie. W słup wpadła, tak jak jej wczoraj przewidziałam.  Mogła się słuchać, jak jej co nieco o tobie gadałam.

Omijając wszelkie śmiechy i zabawne spojrzenia Suzina, Wokulski ruszył prosto na korytarz, otulając się szczelnie swoim frakiem — tylko po to, aby sprawdzić, czy Teośka przypadkiem jeszcze nie wstała. 

Każda wizyta w jej pokoju była mu jak pokuta i on sam nie krył się z tym, aby tak sądzić. W trakcie balu, jak tylko udało mu się tu wreszcie dotrzeć, padł przed panią Lipską na kolana, a potem wychwalał ją pod niebiosa za to, że ta Teofilkę należycie upilnowała. Siedział tu potem całą noc, oczywiście w jej nieodłącznym towarzystwie, i całą winę o tym zaistniałym wydarzeniu zrzucił na siebie — jakby to, że Teofila w słup wpadła i się szampanem upiła, to była jego wina. 

Gdy tylko przekroczył próg jej pokojów, dostrzegł ułożone w niebiańskim nieładzie jej skręcone pasma włosów. Jej twarz była skierowana w stronę wyjścia, otulona w słońcu, ale za to z okropnie wielkim siniakiem na czole. Uśmiechnęła się do niego promiennie, jeszcze z leciutkim sennym zamroczeniem, oczywiście przepięknie. 

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now