IV. Siostrzyczka na tropie

218 16 52
                                    

Konstancja Rzecka miała ostatnio wyjątkowo przerąbane. Suzin o mało nie zabił jej kota i napisał nowelkę o tym, że Teofilka powstała z żebra Stacha — traktował już ich jak bóstwa, a ta książka pożarła go całkowicie. Czasem naprawdę się zastanawiała, kto o zdrowych zmysłach raczy mu to wydać, i jedynym jej pocieszeniem była tylko Anielka — jedyna taka mądra i dobra, jak to zwykła mawiać — i chyba tylko ona ratowała ją od zwariowania. Jakoś zarządzała tym sklepem, a wszystko to, o co prosiła ją Teofila, załatwiła. Nawet rozmawiała z tym nadętym kupcem z Prus. Nie za wiele udało jej się jednak z nim wynegocjować, bo jak ten dowiedział się, że jego domniemana wspólniczka wyjechała z jakimś facetem na miesiąc miodowy, jak uznał bezsprzecznie, rzucił tą umową w Suzina i wyszedł z krzykiem.

Wieczorkiem częstym, gdy Anielka chętnie sprzątała zaplecze, a Suzina wywaliła sobie na ulicę, siadywała przy wystawie i wzruszała się samoistnie. Gdyby nie Wokulski i Teofilka, nie miałaby się o co wzruszać. Cała Warszawa już o nich gadała, ale winowajców jak na razie nie było, tak nie było. Cieszyła się, że udało im się ze sobą pojechać razem i miała nadzieję, że w Teofilce nareszcie objawią się jakieś kobiecie pragnienia, a już najlepiej by było, gdyby Stanisław zrobił jej dzieciaka. Wtedy nie musiałaby się już o nic martwić i mogłaby spokojnie umrzeć. Z triumfem odchodziłaby z tego świata, wiedząc, że dzięki niej narodziła się nowa dynastia. 

Prawdziwe problemy zaczęły się jednak dopiero wówczas, gdy w sklepie pojawiła się pewna wystawna paniusia. Suzin o mało się nie udławił i nawet przyrzekł, że przestanie pić, bo myślał, że jest to panna Łęcka. Prawda okazała się niestety znacznie gorsza. Kobieta przedstawiła się im jako Gryzelda Klimkowska i powiedziała, że jest Teofilci siostrą i przyjechała ją odwiedzić. Rzecka natychmiast zauważyła, że coś jest nie tak, ale w jej konotacje rodzinne uwierzyła. To Reginka wysłała swoją młodszą córkę na małe szpiegowanie. Gryzelda po porodzie wygoiła się tam, gdzie trzeba, i pani Jagodzińska — która doskonale dostrzegła w Teofilce zmianę i łatwo zrozumiała, że ta jest w kimś zakochana — postanowiła ją do Warszawki wysłać i wybadać sprawę, być może tego imbecyla, z którym Teofila raczy się umawiać.

Dla Konstancji było to jak czyste nieszczęście, jak diablica wstępująca na łono ziemskie. Doskonale wiedziała, po co ta cała Gryzelda tu przyjechała. Nie mogła jej znieść, a ta przychodziła do nich codziennie i tym swoim słodkim głosem zadawała ułożone wcześniej pytania: "A kiedy Teofilka przyjedzie?", "A kto to jest ten Wokulski?", "Czy Teofilka tak z tym Wokulskim na serio?", "Czy oni mają się pobrać?". Te i inne, ale rażąco podobne pytania, zdawała im wszystkim Gryzelda, dosadnie wiedząc, że im przeszkadza i robi im tym tylko na złość. Ona sama miała ich za jakąś zgraję wariatów —  tak ich widziała, gdy pisała do matki list. Zdawała matce relację, pisząc, że może to trochę dłużej potrwać, bo Teofilka pojechała ze swoim "kochankiem" — o zgrozo! — do Paryża i na razie nie było widać, aby miała wracać do Królestwa. Co gorsze, spotkała się nawet z panem Wilskim, przepraszając go za wybuchowy temperament siostry, którą, jak zaręczała, kocha jak najbardziej w świecie. Akurat gdy tu przyjechała, incydent w teatrze pokryty był już platyną w warszawskiej prasie, a sama policja carska określiła Stacha i Teofilcię jako jednostki szczególnie dla społeczeństwa niebezpieczne i na pewno mające coś nie tak w główce. Młoda Klimkowska popłakiwała i rządkiem łez zalewała swoje lica, klękając i prosząc o wybaczenie. Cieszyła się, że hrabia w ogóle wpuścił ją do siebie. A Wilski udał, że rzeczywiście Teofilce wybacza.

Rzecka podejrzewała, że Teofilka raczej nie będzie zadowolona z tego, co wymyśliła jej twórcza mamusia. Wokulski zostanie zmieszany z błotem, a przecież ona musiała zrobić wszystko, aby doprowadzić do wesela tych dwojga, zanim Reginka prawdziwie zaatakuje. Najgorsze było jednak to, że Teofilka właśnie dziś miała z Wokulskim przyjechać. Ta głupia Gryzeldzia, jak mawiała do siebie Konstancja, nawet nie była tego świadoma, bo jej o tym nie powiedziała. Dziś w sklepie jej szczególna nerwowość objawiła się wszystkim, nawet klientom. Za każdym razem, gdy pojawiała się jakaś wybredna panna, miała ochotę ją skrzyczeć, a Suzina uwalić miotłą w łeb — nawet, gdy ten obdarował ją choć jednym spojrzeniem. Nie oszukiwała się, rola pryncypałowej w sklepie panny Jagodzińskiej była niezwykle stresująca, a jej starość jeszcze bardziej pogrążała ją w tym, że jest w tym słaba — nie lepsza jak Suzin podczas pisania. Latała nerwowo po całym sklepie, to poganiała Anielkę, a to lała Suzina — istne wariactwo ją dopadło, bo doskonale wiedziała, że Teosia i Staś mogą pojawić się w dosłownie każdym momencie. A Gryzelda też mogła się pojawić w dosłownie każdym momencie.

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now