XI. Teofila przed sądem

137 11 41
                                    

dla LubiemKaczuszki

O co chodziło z tym całym procesem, to tylko czort umiał wyjaśnić. Sprawa jednak szybko się wyjaśniała, a wystarczyło tylko wyjść na Warszawę, aby zrozumieć, co się właściwie podziało — nic tu nie było wprawdzie do ukrycia, sprawa była naprawdę poważna i choć wszyscy obwiniali o to tylko i wyłącznie pannę Teofilę, ona odważnie się zapierała, że winna za to całe cudeńko nie jest w żadnym, nawet najmniejszym wypadku. 

Dowodów na nią nie było, a ona uchodziła wówczas za najbardziej szaloną osobistość miasta, więc pewne wprost było, że to ona była za wszystko odpowiedzialna — tak przeważnie mówiła większa cześć mieszkańców, a tylko nieliczni chcieli ją bronić́, bo zapewne dostaliby tylko w zęby za tą całą pomoc. Ba, było też wielu, którzy potraktowali to jako dobry żart, zwykłą odskocznię od nudów — gorzej nawet, chodzili po świecie również tacy śmiałkowie, którzy cichaczem, ale sprytnie chcieli się Jagodzińskiej podlizać i uzyskać w ten sposób przyjemne wsparcie finansowe, a w tym pewien nachalny adwokat — pan Milczek, który z samym prawem miał wspólnego niewiele. 

Jagodzińska oczywiście uważała, że ktoś ją wrobił i wcale się z tym nie kryła — przykładowo, gdy jakiś klient chciał zrobić z niej największą zbrodniarkę. Sama jej sprzedaż w sklepie znacząco spadła, a w całej Warszawie powstały trzy niezależne sobie stronnictwa niczym na Sejmie Wielkim, lecz na swój sposób inne zupełnie — panieńskie, obojętne i tradycyjne. Największe jednak poparcie miało stronnictwo tradycyjne, czyli baronowa Krzeszowska, nie wiedzieć w sumie dlaczego, skoro wszyscy wiedzieli, jaka ona jest czasem zgryźliwa.

Choć oskarżono Teofilę tylko o zniesławienie, Warszawa oskarżyła ją później o wszystko — o rozwiązłość, o deprawację miasta, o zakłócanie spokoju i porządku mieszkańców, a nawet — o co to już Jagodzińska praktycznie się rozpłakała — o przetrzymywanie siłą jakiegoś dzieciaka.

Na czym jednak polegało to całe zniesławienie? Takiej kreatywności bowiem od wieków wielu cała Warszawa nie wiedziała, a to wszystko oczywiście za sprawą pewnego satyrycznego opowiadania, które zostało opatrzone wulgarną ryciną dla śmiechu, a w którym to Krzeszowska natychmiast, choć z wielkim bólem serca, odkryła swoją osobę w krzywym zwierciadle. To właśnie Jagodzińska przyszła jej pierwsza na myśl — poprzez stare zgryzoty sprzed otwarcia sklepu i jej cudaczne zachowania — i dlatego też to właśnie ją postanowiła o wszystko oskarżyć. Ba, już się nawet zakładano o to, czy Wokulski z Jagodzińską na Syberię pojedzie, a Teofila aż bała się przez to wszystko na miasto wychodzić. 

Rozprawa sądowa zbliżała się nieubłaganie. Miała nastąpić jutro, o jedenastej godzinie, a każda myśl o tym wydarzeniu spędzała Teofilce sen z powiek. Mało sypiała i mało jadła, co było widoczne nie tylko w jej zachowaniu, zazwyczaj nerwowym i zdystansowanym do wszystkich, ale też w jej wyglądzie, który sporo się zmienił za ten czas — oczy miała podkrążone, włosy jeszcze bardziej nieuczesane, a cerę bladą i proszącą wręcz o pomstę do nieba. A dziś zdawała się wyglądać jeszcze gorzej niż zwykle — była otumaniona, zagubiona, patrzyła się gdzieś daleko i przedtem to nawet herbatę sobie na sukienkę wylała. 

— Zostaw to, Filu. 

Wokulski z jakimś równie zmęczonym spojrzeniem z westchnieniem odebrał jej szmatkę i położył ją jak najdalej od niej na blacie biurka, byle tylko ta po nią nie chwyciła. 

— Co ci jest, Stasiu? — zapytała niemrawo. 

Taka była smutna, że nawet na niego nie spojrzała. A przecież czyniła to zawsze, codziennie, i on szczerze mówiąc tęsknił za tym jej uśmiechem i za tym jej ciepłem. 

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now