XIII. Dziecięce marzenia 2.2

168 19 45
                                    

Przyjęcie u państwa Zborowskich okazało się stosunkowo kameralne. Zebrało się tam tylko kilka młodych małżeństw wraz z dziećmi. Regina wyjątkowo oczekiwała tego dnia i stąd też zrobiła wszystko, aby Teofila wyglądała olśniewająco. Teosia czuła się jak dojrzała beza w tej sukience, która tylko sprawiała, że mąciło jej się w głowie, ale nie narzekała. Miała ładnie ułożone pukle, a w ich pasma matka włożyła jej kwiatuszka. Nie podobało jej się to, ale nie chcąc wprawiać matkę w kolejne stany nerwowe, postanowiła jakoś w tym wytrwać. Ostatnimi dniami była bardziej uśmiechnięta i o czymś ciągle marzyła, a Regina już sobie wyobrażała nie wiadomo co, myśląc, że mała na pewno już kocha się w synu państwa Janczewskich. Oboje spędzali ze sobą codziennie sporo czasu, a rodziny wybierały się razem na wspólne wycieczki do Wersalu. Teosia była więc na panicza Emila skazana. Młodzian za każdym razem obiecywał jej, że zabierze ją kiedyś do Variétés i że ogółem zabierze ją wszędzie, gdzie tylko zechce, i będzie jej służył do końca, a ona za każdym razem mu przytakiwała i tak nie mając z zamiarze aż tak bardzo się z nim spoufalać. 

Matka jeszcze w powozie ją pouczała i mówiła, jak ma się zachować. 

— Pamiętaj, Teofilo! Prostuj się i bądź miła, a przede wszystkim, oszczędź się od głupich rozmów, do których, jak wiem, jesteś zdolna! 

Teosia skinęła jej głową na znak potwierdzenia, zerkając z lekka w stronę ojca. Jego mina wyrażała kompletne zobojętnienie. Myślała, że chociaż on ją zrozumie, ale tylko się w tym względzie łudziła. Zawsze chciała, żeby ojciec ją zauważył, bardziej niż matka, ale szansa na to była znikoma. 

— Teofilo, czy ty mnie właściwie słyszysz? Nie patrz się tak na ojca! 

— Przepraszam, matko... 

— No, buzię masz dziś ładną... Piękniutka! Sukieneczka też przepiękna, prawda? Mikołaju? Sama wybierałam! 

Regina paplała tak przez całą drogę, ale starsza córka zupełnie to zignorowała, myśląc o czymś całkowicie innym. Rozsunęła zasłonkę i spojrzała na ulice Paryża, na to miasto złośliwe, które teraz, odkąd tylko ten sklep sobie uwidziała, wydawało jej się niezwykle piękne. Paryż dał jej nową nadzieję, której nie miała w zamiarze zaprzepaścić. Już wiele sobie wyobrażała. Widziała, jak otwiera swój własny sklep i zarabia sama na siebie, niezależna i silna sama w sobie. Zawsze chciała być kimś takim. To właśnie to stało się jej celem. Jedynym światełkiem w jej życiu, które mogło ją uratować. 

Akurat zajechali przed bogate domostwo państwa Zborowskich, a dziewczyna spostrzegła zbliżający się w ich stronę powóz Janczewskich. Natychmiast posmutniała, wiedząc, że będzie musiała spędzić z paniczem Emilem całe dzisiejsze przyjęcie. Był to chyba pierwszy raz, gdy matka się nią zainteresowała, a kobieta upchnęła ją w same centrum. Chciała, aby córka była jak najbardziej widoczna i tak też się stało, bo od razu spostrzegła skrzące się spojrzenie panicza Emila, którym ten obdarował córkę. Nadal nie rozumiała, jakim cudem ten młodzieniec zwrócił na nią w ogóle uwagę. Nigdy bowiem nie uważała, aby jej córka była ładna czy urokliwa, ale skoro w jej życiu nastąpiło takie szczęście, nie miała co żałować. 

Obie rodziny przywitały się przed domem, a stary lokaj podprowadził ich do wejścia. Teofila poczuła na sobie baczne spojrzenie Emila, a ten, nawet nie czekając, chwycił jej dłoń i poprowadził ją za rodzicami do środka. 

— Zjawiskowo dziś wyglądasz, Teofilo — powiedział, zwracając się do niej po imieniu. 

Teosia natychmiast spąsowiała.

— Bardzo dziękuję... Emilu... 

Nadal nie była przyzwyczajona, aby tak się do niego zwracać, ale skoro już tak się stało, niech już tak zostanie. 

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now