XV. Ich najtrudniejszy czas

107 13 35
                                    

To głupota mówić, że Wokulski zaczął ją prześladować. On po prostu chciał ją zobaczyć i w tym przypadku wizyta w kościele, widocznie przy usilnym zamyśle Mefistofelesa, była jedynie czystym trafem w dziesiątkę. To nic, że świątynia chrześcijańska to miejsce święte. Ważne, że mógł ją zobaczyć i pogrzeszyć, ile tylko dusza zapragnie — kiedyś co najwyżej wyspowiada się z tych swoich płonnych marzeń o jej jedwabistych pończochach, przecież to nie koniec świata pożądać kobietę.

Akurat za pierwszym razem zrobił to nieumyślnie. Wybrał się na mszę do kościoła jak każdy normalny człowiek w niedzielę i pierwsze, co tam zobaczył, to Teofilę siedzącą z Tadziem przy konfesjonale. Oczywiście nie miała mu potem tego za złe, ale kiedy tylko zobaczyła go tam w następną niedzielę, (jakby też innych kościołów w Warszawie nie było!) i to jeszcze całkiem blisko, zaledwie przy drugim konfesjonale — domyśliła się, że ten na nią czatuje. Myślała, że mu łeb zaraz w tym kościele urwie. Ale to akurat musiała przyznać — śliczny to on miał ten łeb!

Zauważył, że mu się przypatruje, więc prędko uciekła wzrokiem do ołtarza, umykając przed nim soczystym rumieńcem. Widać było, że go to ucieszyło, wreszcie odważyła się na niego spojrzeć — niemniej jednak nie była zadowolona. Teraz już nie mogła się na niczym skupić w tym kościele. Kątem oka spoglądała nieumyślnie w jego stronę, ale potem szybko szła za rozumem i cicho odpowiadała na wezwania kapłana, klepiąc jakieś regułki chrześcijańskie, mało co prawda mające się ze światem rzeczywistym.

Wokulski starał się ją zdenerwować na milion sposobów, byle ta tylko się na niego popatrzyła. Wyszło mu to na tyle dobrze, że w tym gąszczu głów zauważył go wreszcie Tadzio. Chłopiec zaczął ciągnąć Teosię za rękę i zabawnie podskakiwać, więc ta — chcąc nie chcąc — musiała się do niego schylić i zapytać się, co jest przedmiotem jego zachwytów.

Niestety, był nim Wokulski, jej odwieczny wróg, acz bóstwo zarazem, romantyczny kochanek, jednym słowem, jej facet marzeń.

— Mamusiu, ja chcę do wujka! — wymyślił sobie Tadzio.

— Kochanie, nie możesz iść teraz do wujka, ponieważ jesteśmy w kościele, a tu nie wypada się tak zachowywać — szepnęła mu cichutko na uszko.

— To jak nie można iść do wujka, to ja nie chcę tu chodzić — zdecydował jednoznacznie. — Mamusiu, proszę! Wujek się tak ładnie do ciebie śmieje!

— Siedź spokojnie, kochanie. Wujek przyjdzie do ciebie po obiedzie, ja go zaproszę.

— Nie! Wujek wcale nie przyjdzie, bo ty już go nie lubisz i nie przytulasz! — zezłościło się dziecko.

Szczerze mówiąc, zrobiło jej się głupio. Już nawet Tadzio widział, że nic nie jest takie jak przedtem. A ona przecież nie chciała dziecka w to wszystko ładować. I tak nie miała mu jak i co wyjaśnić, wątpiła, że to zrozumie.

— Mamusiu, czy ty już naprawdę wujka nie lubisz? — zapytał po dłuższym namyśle Tadzio, tym razem akurat cichutko.

Panna Jagodzińska znacząco westchnęła. Ona nie lubiła, ona kochała. Dałaby naprawdę wszystko, aby cofnąć czas i pojawić się w życiu Stanisława wcześniej niż ta okrutna zbuntowana zakonnica. Nic jednak nie mogła na to poradzić — jej uczucie było bezwzględnie przegrane, a Wokulski utrudniał to jeszcze swoim teraźniejszym zachowaniem. Nasz nieudolny amant stał się jej istnym owocem zakazanym, który najlepiej smakuje po fakcie.

— Lubię, ja go bardzo lubię — odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem. Z tym dzieckiem było to o wiele trudniejsze — z nim sobie nie mogła tak po prostu porozmawiać. Geografię mogła mu bajkowo wykładać, ale z takim uczuciem jak miłość poradzić sobie nie mogła. Nawet po tym wszystkim, gdy wreszcie pojęła, co to jest odpowiedzialność o drugiego człowieka.

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaحيث تعيش القصص. اكتشف الآن