XXI. Największy teatr świata

272 19 104
                                    

Teofila zdecydowanie powróciła do życia z rozmachem. Warszawa była wniebowzięta, bo przynajmniej miała teraz co robić i kim się zajmować, a swój sklep panna Jagodzińska zastała w takim samym stanie, jakim go za swoich czasów opuściła. Wszystko to oczywiście była sprawka Stacha, a Teosia nie omieszkała się mu za to uroczyście podziękować. 

Tylko pani Rzecka wydawała się być bardzo niepocieszona, bo nie rozumiała, jak ta dwójka może się tak nadal traktować. Staruszka biła się o to w głowę, ale i tak nie powiedziała nic, tylko coś już zaczęła tam sobie cichutko względem ich obojga planować. Nie zawahała się także wtajemniczyć w to wszystko Suzina, a nawet trochę się nim w pewnych sprawach wyręczyć, bo nie ukrywała, Suzin był dla niej wprost idealnym kandydatem na pantofla. 

Dość jednak o romansach, a zamiast nich dajmy upust równie pięknej sprawie, która nie truje, a jedynie umysł kształtuje, bo jeśli chodzi o miłość, ona rozum wszystkim obiera. Nawet najbardziej wytrwałym, myślącym, że to uczucie nigdy ich nie dosięgnie.

Dziś Teofilcia i Stach, tak jak sobie za wczorajsza obiecali razem, wybrali się na Powiśle. Oto, pod ramię, raźnym krokiem, z szerokim uśmiechem, pojawili się tam teraz, z nikłym smutkiem w oczach, ale ze swoistą misją w swych energicznych sercach, która mogła tych ludzi uratować. Teosia wcale nic nie żałowała — wręcz cieszyła się, że może coś wreszcie z tymi pieniędzmi zrobić i rozdać je tym, których przecież bardzo kocha.

Owszem, kochała ludzi, zawsze tak sobie powtarzała, lecz ona sama nie była w stanie spostrzec, że jej serce pokochało tylko jedną osobę. Ta osoba była tak blisko, zbyt blisko, aby nie dało się jej zauważyć, ale Teofila nadal nie pojmowała, co się z nią właściwie dzieje. Nie rozumiała, czemuż czuje to dziwne drżenie, gdy zaledwie styka się z nim nieznacznym dotykiem, gdy się do niej śmieje, podziwia ją, a zarazem uczy ją, jak dobrze żyć. Kochała to, kochała tę ich więź, tę bliskość, ale ona sama nie wiedziała, że kocha człowieka, który obdarowywał ją tym codziennie. 

Gdy tak szli, dopiero teraz to Powiśle nabrało kolorów, pięknych barw, a gorejące światło słońca rozświetliło całą tę Dzielnicę Upadłych.

Mimo to Teofila czuła się odrobinę zagubiona. Silniej ujęła Stanisława za ramię — to on był jej przewodnikiem i jedynym światłem w tej niezwykle trudnej drodze pozyskania zaufania ludzi, którzy nie mieli już właściwie komu zaufać i musieli liczyć tylko na siebie.

— Jak dobrze, że ja cię tu, Stasiu, mam! — powiedziała Teofila z wyraźnym wzruszeniem. — Ty mi pomożesz, prawda? Jak też zacząć? Ich jest tutaj tak wiele, a nas... Dwójka tylko!

— Ale znacząca dwójka, Filu. Wskaż mi tylko drogę, a ja cię tam zaprowadzę.

Spojrzała na niego spod rzęs. Prawie płakała i w tym momencie tak bardzo chciała za tę twarz chwycić, wtulić się w nią, ale gdy znów zaczynało być między nimi dobrze, nie potrafiła się na to zdobyć. A już szczególnie, że im się tak podejrzliwie przyglądano.

Drogę zaszła im właśnie pewna młoda prostytutka — dzieweczka w wieku nie więcej jak dziewiętnastu lat, zdecydowanie za młoda, aby parać się tym zawodem grzesznym i kobiet niegodnym. W fikuśnej spódnicy i brudnym kapelusiku próbowała uwodzić, a w rzeczywistości — zarobić coś i jakoś w tym świecie przetrwać.

Teofila zwróciła na nią szczególną uwagę. Chwilę stała, przy zwalonej gołej skale, a Stach trzymał ją w pasie, i tak wpatrywała się w to dziecko zagubione, pokalane i przez świat zniszczone.

— To od niej zaczniemy, Stasiu, dobrze? — Kobieta wskazała mu na dziewczynę, a on natychmiast skinął jej na znak, że zgadza się tam ją podprowadzić. Podeszli tam, z zamiarem czystym, jakby to ktoś powiedział, z pełnym workiem pieniędzy, które mogłyby tutaj ich wszystkich, na tym Powiślu przez nich umiłowanym, uratować.

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now