VII. Trudny los pisarza

194 14 56
                                    

Zanim Teofila wybrała się do doktora, trochę minęło, a między nią a Wokulskim rozegrała się niezwykle komiczna awantura w sklepie. Na szczęście nie słyszało ich całe Krakowskie Przedmieście, więc ludzie aktualnie nie mieli o czym gadać, ale ważne, że chociaż Rzecka miała się z czego pośmiać. Ogółem sytuacja była taka, że Anielka zdawała się być leciutko przerażona, Ochocki starał się tejże konflikt załagodzić, a Suzin smętnie wałęsał się z notatnikiem w ręce, serio myśląc, że butna krakowianka jeszcze dziś przeczyta jego powieść — jakby też problemów ze swoim wzrokiem nie miała.

— Panno Teofilo, z całym szacunkiem do pani, ale myślę, że pan Stanisław ma rację — wołał Ochocki, pokrótce rozbawiony tym wszystkim. Choć powinien już jechać do Paryża, on wolał u nich siedzieć — szczególnie, że dziś miał zaprosić pannę Anielę na spacerek, a jak trzeba będzie — bo naprawdę polubił to towarzystwo —  to sprowadzi tu Geista i tu też będą sobie te swoje trupy badać. Przede wszystkim chciał również sprawdzić, czy te perfumy Teofilce wyjdą, więc zasiedział się u nich strasznie. Nie wyobrażał siebie, gdyby było inaczej i panna Teofila je wyrzuciła — taka praca powinna zostać sowicie wynagrodzona. 

Jak się jednak okazało, panna Jagodzińska była dziś zdenerwowana podwójnie — nie to, że Wokulski ją zdenerwował, to jeszcze przyłapał ją rano na czytaniu. Akurat wycierała swoje powieki chusteczką, które dziś jeszcze ją piekły jakoś niemiłosiernie, gdy on wpadł i tak jakoś nagle zaczęli się kłócić. Sama dokładnie nie wiedziała, dlaczego nie chciała iść do doktora — do Schumana właściwie, aby jej coś polecił, bo przecież był zaufanym przyjacielem Stacha — ale jak tylko pomyślała, że przyjdzie jej chodzić w okularach, bardzo się denerwowała. Strasznie dziś sobie przeczyła, bo niby ich nosić nie chciała, a dalej pozwala sobie wzrok psuć — co nie spodobało się szczególnie Wokulskiemu. 

Akurat chwyciła za całkiem znośny kijek i wymierzyła w niego zakończonym ostrzem niczym żeńska D'Artagnan, gdy ten ze śmiechem jej ten kijek wytrącił i podobnie jak za wczorajsza przerzucił ją sobie przez ramię — i to tak przy wszystkich obecnych.

W tym samym momencie, choć sklep jak na razie przez dość krytyczną sytuację został zamknięty, ktoś zaczął pukać we witrynę i coś niecoś tam spoglądać. Żyd Szlangbaum już wiele razy zabierał się za to, aby do Warszawy przyjechać i pannę Teofilę odwiedzić, a tym samym zobaczyć, jak jej tam idzie. Poranna wizyta w karczmie przeszła jednak jego najśmielsze oczekiwania — wariactw się tam nadowiadywał i nadal nie szło mu w to wszystko uwierzyć. Wieść o tym, że Wokulski jednak żyje i ma się bardzo dobrze — wszak powiedziano mu szczerze, że panna Jagodzińska go utrzymuje i pewnie mu daje raz na jakiś czas — zwaliła go z nóg dosłownie. Nie mniej jednak postanowił się tam wybrać, stawić czoło człowiekowi, który mu kiedyś ten sklep sprzedał, bo serio nie szło mu się na darmo wracać aż tyle do Prus. Już spotkanie z nowym szyldem przerzuciło mu od wewnątrz wszystkie organy na drugą stronę, a co dopiero gdy zobaczył tamto dziwne zbiegowisko — jakaś stara baba z kotem rechotała przy kasie jak ropucha, niedaleko młoda dziewczyna była wręcz bliska omdlenia, a dalej zobaczył właśnie to — jak Wokulski pannę Teofilę z zaplecza wyciąga i wianuszkiem obejmuje, aby ta mu się przypadkiem nie wyrwała. A wyrywała się akurat bardzo. Stara panna, wyobrażał sobie, gdy mu się kiedyś przy ladzie przestawiała — teraz już na pewno nie taka znów czyściutka panna, a może jeszcze zaręczona. 

Przestał aż pukać przez to wszystko, a wreszcie ta stara baba z kotem łaskawie mu otworzyła. Przez chwilę wzdrygał się przed tym, aby tam wejść, ale gdy kolejno zaczęto mu się dziwnie przyglądać, ostatecznie przekroczył próg sklepu. Zobaczył tam liczne towarzystwo — dopiero teraz, w pełnej krasie, mógł zobaczyć ich wszystkich, zdziwionych nim zupełnie tak samo jak on tym, co raczył w tym sklepie zastać. 

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz