VI. Wiązania miłosne 2.2

136 13 11
                                    

— Może weźmiemy dorożkę, Teofilko Nikołajewna? — zagadnął ją Suzin. — Znam jedno dobre miejsce. Tam na pewno będziesz miała swoje konwalie — wyjaśnił, zacierając z zadowolenia ręce.

— Skoro chciałeś ze mną rozmawiać, to lepiej to zróbmy, zamiast przeciągać to niepotrzebnie.

— Teofilko, ale co tobie tak jest spieszno? Ja tylko ci dałem propozycję, abyś ty mi się, kochana, nie męczyła i żebyśmy kupili szybko te twoje konwalie... Ja wiem, że ty byś chciała ze Stanisławem Piotrowiczem iść...

— Ja? Nie... Przecież ja mogę z tobą iść... 

— Teofilko, popatrz się na mnie i chuchnij mi tu... No, czuć od ciebie kłamstwem aż na Powiśle. Przecież ja widzę, że tobie do Stanisława Piotrowicza spieszno, strasznie spieszno! 

Suzin się rozmarzył, więc Teofila się wystraszyła, że teraz to on zacznie jej wmawiać, że kocha się w Wokulskim praktycznie bez opamiętania. Wolała zmienić temat i zacząć gadać o tym jego dziele niż narażać się na te kolejne kłamstwa o zakochaniu, których swoją drogą miała już czasem dość, a jak Suzin jeszcze złączy się z Konstancją, może powstać z tego spora intryga.

— Chciałeś porozmawiać ze mną o twojej książce. W czym mam ci pomóc?

Ten temat sprawił, że Suzin natychmiast zaczął się swoją książką zachwycać, nie wiedząc nawet, że tylko idiota mógłby mu ją wydać. Konstancja ciągle mu to wypominała, ale on i tak wierzył w swoje zdolności pisarskie i nie pozwalał sobie powiedzieć, że coś może być źle. Ta książka była dla niego idealna, jak jeszcze żadna inna, i głupio wierzył w to, że ktoś rzeczywiście wyda mu to coś, poniekąd trącące o poprzednią epokę i czasy starożytne. To już dawno przeszło i nikt nie chciał tego czytać. Po kolejnym nieudanym powstaniu niezwykła koncepcja Mickiewicza straciła na wartości na tyle, że już mało kto wierzył w odrodzenie Polaków. A Suzin jak głupiec na ślepo podążał za Teofilą jako boginią i wysłanniczką polskich serc, za Stanisławem Piotrowiczem jako niezniszczalnym panem i Panem Lasu, czyli złym Wilskim. Marne to było połączenie jak na czasy ówczesne, a nawet jakby co z tego było, Suzin nie mógł tego dobrze napisać. 

— Chciałbym, abyś poszła to ze mną wydać — wyznał z uśmiechem. — Stanisława Piotrowicza też możesz zabrać, żeby ci miło było.

Ta uwaga sprawiła, że Teofila delikatnie się zarumieniła, ale ona sama tego nie pojmowała — poczuła jedynie ciepło biegnące z policzków, ale nie myślała, że wygląda to aż tak źle, jak naprawdę wyglądało. Na jej szczęście Suzin wolał teraz gadać o swojej książce niż jej wmawiać, że kocha Stanisława Piotrowicza. 

— Ale czy ty aby już wszystko skończyłeś pisać? — zapytała. 

— Oczywiście, że skończyłem! Jak ja już coś piszę, to ja ci to napiszę za jednym zamachem, Teofilko!

— Słyszałam, że niektórzy pisarze piszą swoje książki przez wiele lat... A ty tak szybko...

— Teofilko Nikołajewna! Czy ty właśnie chcesz mi dać do zrozumienia, że we mnie nie wierzysz? Przez wiele lat, przez wiele lat, głupie gadanie... Ja nie jestem taki sam jak ci "niektórzy pisarze". 

— Ale przecie ja tak wcale nie myślę...

— Teofilko, kiedyś o tym w szkołach będą mówić, zobaczysz... — rozmarzył się. 

— Tak, tak, ale czy ja bym to mogła wcześniej ze Stasiem zobaczyć i dać ci opinię? Bo to jest przecież o nas, a ja tam nie wiem, co ty o nas nawypisywałeś...  

— Same dobre rzeczy, Teofilko! Ale oczywiście, skoro nalegasz, możesz to wcześniej obejrzeć i przeczytać ze Stanisławem Piotrowiczem, jak tylko zechcecie... Wiesz, Teofilko Nikołajewna, ja ci teraz nie chcę przeszkadzać, bo ty się teraz spełniasz i w ogóle, ale ty kiedyś tam pomyśl trochę o mnie, dobrze? Ty masz sprawczą moc, tobie wydawca nie może odmówić...

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaOù les histoires vivent. Découvrez maintenant