XVIII. Przelana krew

183 17 76
                                    

dla FannyBrawne99

Za całą noc panna Jagodzińska zdążyła wypalić wszystkie Staśkowe cygara, wykląć cały świat i opowiedzieć o wszystkim, co ją dręczyło i męczyło jej głowę. Wyznała, jak postąpiła niegdyś z Janczewskim i gdy myślała, że Wokulski się skrzywi lub pomyśli sobie o niej nie wiadomo co, ten milczał jedynie i przytulił ją do siebie. Miała wrażenie, że otworzyła przed nim swe serce jeszcze bardziej niż kiedyś, że teraz wiedzieli już o sobie wszystko, do cna, i teraz czytali z dusz swoich jak z otwartych kart.

Byli tak bardzo zajęci sobą i całym tym otaczającym światem, o którym filozofowali nieustannie, że nawet nie zwrócili uwagi na to, że ktoś im się właśnie z zastanowieniem przygląda. Mała Anielka przesiedziała większą cześć tej nocy na podłodze, milcząc, i choć oni zdawali się ją zupełnie ignorować, obserwowanie ich razem sprawiało jej niemałą frajdę, szczególnie, że panna Jagodzińska była w swych wyznaniach taka szczera i bezpośrednia, jak równa z równym. Łapała ich słowa i starała się je zapisać w swoim sercu, bo uważała je za niezwykle ważne. Mówiły coś o odnowie świata, o ludziach, i choć nic nie rozumiała, była wręcz pewna, że te dwie istoty, takie piękne i mądre, a jeszcze piękniejsze razem, mają jak najwyższe intencje. 

Podobało jej się to, jak ten mężczyzna pannę Teofilę traktuje. Gdy ona mówiła, on słuchał i odwrotnie — gdy on mówił, ona słuchała. Coś było w tych twarzach, jakaś zapisana w ich uśmiechach i słowach tajemnica, jakaś prawda, że to państwo — o ile mogła ich tak nazwać — coś czyni, coś, co jest dobre i piękne, a sama ich więź wydawała jej się jakaś specyficzna. Starała się to badać, widziała Teosiowe rumieńce i trochę bojaźliwe, ale ciepłe gesty, które pchały ich ku sobie — były jak obraz jakiś, który czasem widziała w salonie swoich dawnych chlebodawców. 

Teraz nie miała żadnych chlebodawców. I było jej z tym lepiej jakoś — już nie musiała się bać, rozwiązała węzły jarzma uciskania i uzależnienia od innych, wyższych sobie. Tylko ci ludzie, ci, których miała tu przed sobą — roześmiana panna Teosia z cygarem w ręce oraz ten dziwny zamyślony pan — mogli pomóc jej zmienić jej życie na inne, lepsze.

Tak też myślała Anielka, a do późnych godzin nocnych słychać było jeszcze jakieś gadanie oraz  ruchy nieznaczne. 

Rankiem panna Jagodzińska dość długo zastanawiała się, czemu nie znajduje się w swoim mieszkaniu, a śpi przykryta kocem na kanapie w jakimś zupełnie innym miejscu, które zaraz po przebudzeniu wydawało jej się kompletnie obce. Zamrugała powiekami raz, później jeszcze raz i nagle przypomniała sobie wszystko — co gorsza, Wokulski wyzwał Emila na pojedynek. Przecież musiała coś z tym zrobić! Ale tak bardzo nie chciało jej się wstać... Nie spała zbyt wiele, większą cześć nocy ze Stachem przegadała. Co więc miała teraz zrobić? 

Niechętnie odwróciła głowę i spostrzegła, że mała Anielka właśnie się w nią wpatruje. Siedziała w jej towarzystwie na kanapie, jakby nad nią czuwała. Początkowo była zaszokowana — nie wiedziała, co powiedzieć ani co zrobić, ale gdy tylko dostrzegła jej nieśmiałe spojrzenie, coś ją tknęło.

— Boże... — szepnęła. 

— Teosiu... — Anielka również szepnęła. — Coś się dzieje?

Teofila nie odpowiedziała. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co tak właściwie wczoraj się stało. Najpierw ten cały pojedynek, a teraz Anielka — była wręcz pewna, że zdeprawowała tę dziewczynę, pokazała jej złe sytuacje i zachowania — wszak, przecież kilka godzin temu gadała z mężczyzną całą noc, w jej obecności, a teraz spała u niego w mieszkaniu, jak gdyby nigdy nic! 

pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalkaWhere stories live. Discover now