Rozdział 5

3.5K 278 74
                                    

– Czego tutaj właściwie szukasz, Noah?

            Zmierzył mnie bez skrępowania i uśmiechnął się zawadiacko.

            – Jako twórca aplikacji randkowej chcę tego, co jej użytkownicy, Zou-Zou – odarł od niechcenia, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. – Nie zależy mi na pieniądzach i stanowisku, jeśli o to ci chodzi.

Coś takiego. To naprawdę na kogokolwiek działało?

– Każdemu odpowiedzialnemu dorosłemu, w odpowiednim stopniu, powinno zależeć na pieniądzach – powiedziałam sucho i położyłam dłonie na stole. – Ci, którym nie zależy, przegrywają domy w kartach, niszczą rodziny, wpadają w długi i pozbawiają przyszłości swoje dzieci. Trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny. Na tym polega dorosłość.

Poniosło mnie i lekko mnie to przeraziło.

Noah oparł się na ręce i nie ukrywając zainteresowania, pochylił w moją stronę.

– To twój ojciec wpłynął na taki światopogląd?

Na wzmiankę o ojcu serce momentalnie podeszło mi do gardła. Schowałam ukradkiem pod stół drżące z nerwów ręce, zwinęłam usta, po czym mimo woli przejechałam opuszkami palców po swojej szyi.

Weź się w garść, Beatrice. Nie możesz pokazać przy nich swoich słabości.

– Nie mam ochoty rozmawiać o moim ojcu, panie Johnson – wydukałam, starając się utrzymać kamienną twarz. – To nie jest pana sprawa.

– Niech pani nie przesadza, pani dyrektor Zou-Zou – odezwał się drwiąco Reagan Moriss, przypominając tym samym o swojej obecności. Zacisnęłam mocno usta. – Pan Johnson wspomniał mi już o waszej znajomości. Jesteśmy w gronie przyjaciół. Nie musi się pani wstydzić.

Wyprostowałam się na krześle i zerknęłam na Morissa. Nie potrafił ukryć uśmieszku satysfakcji. Poczułam, że robi mi się niedobrze.

Kiedy miałam zamiar z wielkim hukiem wstać od stołu i niezbyt uprzejmie przekazać Morissowi i Johnsonowi, co o nich myślę, narażając się tym samym na bezlitosne plotki i potępienie społeczne, jak na zawołanie w mojej torebce odezwał się telefon. Zerknęłam ostrożnie na wyświetlacz i lekko zmarszczyłam czoło, widząc imię Davida. Podniosłam na niego wzrok, na co rzucił mi ostentacyjne spojrzenie, używane potajemnie, kiedy spotkanie schodziło na nieodpowiedni tor, lub stawało się wręcz nie do zniesienia.

Idealne wyczucie.

Siedział przy stole z rękami na kolanach z niewzruszoną miną. Schował ukradkiem telefon do kieszeni spodni i czekał na mój ruch. Najwyraźniej po raz kolejny doskonale ocenił sytuację i domyślił się, że poczułam się niekomfortowo.

Odchrząknęłam i posłałam towarzystwu przepraszający, aczkolwiek niezbyt szczery uśmiech.

– To z biura. Niestety musimy panów opuścić – skłamałam na poczekaniu, unosząc lekko, na szczęście zablokowany telefon i podniosłam się z krzesła. – Do zobaczenia jutro, panowie.

– Do widzenia, pani dyrektor. Proszę się porządnie wyspać przed jutrzejszym posiedzeniem zarządu – poradził mi niezbyt szczerze Moriss i nie miałam ochoty słuchać niczego więcej.

Wyszłam z budynku i stanęłam przed wejściem, starając się uspokoić przyspieszony oddech.

– Wszystko w porządku? – zapytał David i zatrzasnął za nami ciężkie drzwi do restauracji. Kiwnęłam przytakująco głową i przewróciłam oczami.

– Dziękuję. Wiesz za co. Jeszcze chwila w ich towarzystwie, a rzuciłabym się Morissowi do gardła – powiedziałam zniesmaczona i odwróciłam się w jego stronę. Posłał mi pokrzepiający uśmiech.

START-UP - zakończoneWhere stories live. Discover now