Rozdział 7

3.3K 282 45
                                    

– O czym rozmawiałeś z Johnsonem? – wymamrotałam do telefonu, podtrzymując go ramieniem. Zżerał mnie niepokój, a także lekka ciekawość, dlatego od razu po spotkaniu z Julianem zadzwoniłam do Davida.

Coś huknęło po drugiej stronie i do moich uszu dotarło zirytowane westchnięcie, a potem jęk mojego asystenta.

– Żyjesz? – Upewniłam się.

– Żyję – wymamrotał niewyraźnie, i mogłam przysiąc, że powstrzymywał się właśnie od uraczenia mnie wiązanką przekleństw. – Ale mój ulubiony kubek już nie. Zmarł śmiercią tragiczną, upadając na podłogę.

Prychnęłam i wywróciłam oczami. Przeszłam przez ulicę i skręciłam w boczną uliczkę prowadzącą na parking, gdzie czekał mój samochód.

– Wierzę, że miał wspaniałe życie.– Nie mogłam się powstrzymać przed niegroźną dawką drwiny. – Niech to będzie dla ciebie lekcja.

– Niby czego? – Oburzył się.

– Radzenia sobie z bólem i trudnościami. – Zaśmiałam się wrednie, wsiadłam do samochodu i połączyłam z nim telefon, aby móc swobodnie rozmawiać w trakcie jazdy.

– Nie bawi mnie to.

– Nic na to nie poradzę. – Przyciskiem odpaliłam silnik i zgrabnie wjechałam na główną drogę. – To o czym rozmawiałeś z Johnsonem?

– O niczym szczególnym... Wypytywał o ciebie.

Kto by się spodziewał?

– Na przykład o co?

– Jak mi się z tobą pracuje, co o tobie myślę... – Zamilkł na ułamek sekundy. – I jak blisko jesteś Morissa.

– I jak blisko Morissa jestem? – Zatrzymałam się na światłach, tuż pod siedzibą Blink, nerwowo wystukując na kierownicy nieznany rytm.

– Jesteście nierozłączni. Istne bratnie dusze – zakpił David.

Nic dodać, nic ująć.

– I tyle? Nie wypytywał o nic więcej?

– Pytał, ale obiecaj, że się nie zdenerwujesz – odparł nieśmiało David, a ja mocniej zacisnęłam ręce na kierownicy.

– Jeśli mi nie powiesz, wkurzę się jeszcze bardziej – wycedziłam, na co westchnął i mogłam się założyć, że właśnie drapał się nerwowo po karku.

– Chciał, żebym w tajemnicy przed tobą zarezerwował stolik w twojej ulubionej restauracji. Na ten weekend.

Zjechałam na podziemny parking, zatrzymałam samochód z piskiem opon i wzięłam głęboki oddech.

– Co mu odpowiedziałeś?

– Że się zorientuję. Decyzja należy do ciebie.

Z dnia na dzień Johnson drażnił mnie coraz bardziej i nic nie wskazywało na to, aby miało się to wkrótce zmienić. Bezczelnie, bez krzty przyzwoitości, zmuszał mojego asystenta do wdrażania w życie swoich prywatnych, z pewnością nieszczerych planów.

– Nigdzie nie zamierzam z nim wychodzić. Możesz mu to przekazać.

Ze świstem wypuścił powietrze.

– W porządku, ale zrobię to w bardziej... delikatny sposób.

– Rób co chcesz.

Wysiadłam z windy na odpowiednim piętrze, śmiało pokonałam korytarz i stanęłam przed podwójnymi drzwiami do konferencyjnej, przy których stał już Noah Johnson. Najwyraźniej przywilejem, zawartym w umowie z Genove, podpisanej bez zastanowienia przez Morissa, było także nielimitowane odwracanie uwagi i bezsensowna obecność Johnsona na posiedzeniach zarządu.

START-UP - zakończoneWhere stories live. Discover now