Rozdział 11

3.2K 263 49
                                    

Obudzona przez własny, paraliżujący krzyk otworzyłam gwałtownie oczy i przez chwilę łapczywie łapałam powietrze, czując, jak strużki potu spływają z mojego czoła. Drżącymi dłońmi przejechałam po rozgrzanej szyi i zwilżyłam językiem spierzchnięte wargi.

– Beatrice? Słyszałam twój krzyk.

Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej i oparłam na rękach, usiłując dostrzec w ciemności twarz Alice. Nerwowo poprawiłam potargane we wszystkie strony włosy i odchrząknęłam, starając się ukryć oznaki kolejnego nocnego koszmaru.

– Gdzie Jay? – zapytałam, na co Alice przysiadła ostrożnie na brzegu mojego łóżka. Po wizycie w szpitalu zaproponowałam, aby zostali u mnie na kilka dni, choć doskonale wiedziałam, że nie będzie to dla mnie zbyt komfortowe. Nie byłam przyzwyczajona do czyjejś obecności w moich czterech kątach.

– Śpi – odparła, po czym zaczęła skrobać paznokciami róg prześcieradła. – Ale dopiero niedawno udało mu się zasnąć. Za dużo emocji...

– Potrzebujesz czegoś?

Pochyliłam się nad stojącą obok łóżka etażerką i nieco oświetliłam pomieszczenie zapalając lampę pozbawioną klosza. Niedawno okazało się, że jest bardziej kruchy, niż się spodziewałam, więc teraz leżał na dnie śmietnika w kuchni.

– Często ci się zdarza krzyczeć przez sen? – Na te słowa podniosłam głowę i spojrzałam w jej opuchnięte od płaczu oczy. Biło wszystko to, czego szczerze nie znosiłam. Współczucie i odrobina litości. Powstrzymałam się przed wywróceniem oczami.

– To jakaś sesja terapeutyczna? – zakpiłam, po czym odgarnęłam na bok kołdrę i stanęłam bosymi stopami na chłodnej podłodze.

– Nie... Zwykła ciekawość.

Chwyciłam po drodze leżący na fotelu w rogu czarny, satynowy szlafrok i zarzuciłam go niedbale na ramiona, po czym udałam się prosto do kuchni. Wyjęłam z szafki szklankę, a kiedy sięgnęłam do lodówki po wodę, pomieszczenie nagle się rozjaśniło.

– Nie wiem, co robić, Beatrice...

Westchnęłam na dźwięk głosu Alice, chwyciłam szklaną butelkę z wodą i odwróciłam się w jej kierunku. Opierała się łokciami o blat wyspy kuchennej i chowała posiniaczoną twarz w zadrapanych dłoniach.

– Doskonale wiesz. Zadzwonisz do prawnika i rozwiedziesz się z nim.

– Sama nie wiem...

Z jakiegoś powodu zawrzał we mnie nieopisany gniew. Z głośnym trzaskiem odłożyłam trzymane w ręce naczynię na blat i wzięłam głęboki oddech, aby powstrzymać się przed potrząśnięciem Alice.

– Do jasnej cholery! Uderzył cię na oczach twojego syna! Przez lata trwonił wasze pieniądze! Potrzebujesz jeszcze więcej powodów? Gwarantuję ci, że na tym się nie skończy. Będzie cię przepraszał, twierdził, że żałuje, ale i tak znowu cię uderzy.

– Nie masz zielonego pojęcia, co czuję, Beatrice, a wtrącasz się, jakby to było twoje małżeństwo! – oburzyła się i wreszcie na mnie spojrzała.

– Tak się składa, że mam – wymamrotałam, czego od razu pożałowałam.

Zmarszczyła w zamyśleniu czoło i uważnie mi się przyjrzała, jakby sprawdzała, czy mówię prawdę.

– Co masz na myśli? – zapytała po chwili, na co wzięłam głęboki oddech i nalałam wody do szklanki.

– Nieważne. Nie mam ochoty o tym teraz rozmawiać.

START-UP - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz