Rozdział 16

3K 280 69
                                    

Dni poprzedzające Święto Dziękczynienia spędziłam w nieopisanym napięciu, a także i stresie. Teraz oprócz Davida, który na każdym kroku dawał mi jasno do zrozumienia, że nasza relacja powinna mieć tylko i wyłącznie charakter służbowy, miałam na głowie Johnsona i jego cholerne wyznanie, na które jeszcze w żaden sposób nie zareagowałam.

David unikał mnie, a ja unikałam Johnsona. Nic dobrego nie mogło wyniknąć z tego łańcuszka.

W środowy poranek wkroczyłam pewnie do biurowca, przeciągnęłam przez czytnik wejściówkę i moje szpilki zatrzymały się tuż przed drzwiami windy. Starałam się opanować ogarniające mnie zmęczenie i bezradność, choć przez kilka ostatnich nocy spałam jeszcze mniej niż zazwyczaj, a moja nadpobudliwa natura pracoholika nie pozwoliła mi przeznaczyć ten czas na nic innego niż pracę. Do tej pory choć kilka godzin wytchnienia i odpoczynku wymuszał na mnie David... Chyba tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo na nim polegałam.

– Jestem! – Wyjątkowo piskliwy, damski głos zabrzmiał tuż przy moim uchu, a potem czyjaś dłoń poklepała mnie kilka razy po plecach, po których przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Wzięłam głęboki oddech i powoli odwróciłam głowę w stronę intruza, który bez zastanowienia naruszył moją przestrzeń osobistą. Z pewnością nikt z firmy nie odważyłby się na coś takiego.

– Brooklyn? – Spojrzałam za zegarek owinięty wokół mojego nadgarstka. – Miałaś być dopiero za pół godziny.

– Bałam się, że się spóźnię i urządzisz mi przerażające kazanie. – Wykrzywiła usta w cynicznym uśmieszku.

– I słusznie.

Zmierzyłam wzrokiem jej wytarte, czarne jeansy i luźną, białą koszulę z niedopiętymi górnymi guzikami, na tle której odbijał się pęk kolorowych kamieni zawieszonych na srebrnym łańcuszku. Z pewnością jej strój odznaczał się na tle stonowanych, ciemnych garniturów. Ale nie wyglądała na taką, którą obchodzi opinia innych.

Wjechałyśmy windą na piętro i przeszłyśmy do mojego gabinetu. Brooklyn zlustrowała dokładnie każdy milimetr wnętrza, po czym uniosła do góry brwi, zwinęła usta i zajęła miejsce na kanapie naprzeciwko okna.

– Nieźle się urządziłaś – skwitowała i opadła na oparcie, krzyżując nogi, na co kamienie na jej szyi głośno zadzwoniły.

– Dziękuję...Chyba.

Usiadłam na fotelu, skąd mogłam bez ograniczeń sprawdzać, czy nie psioczy na mnie pod nosem i starałam się przybrać najbardziej neutralny wyraz twarzy.

– Zatem słucham – oznajmiłam sucho, tonem doskonale sprawdzającym się przy wszelkiego rodzaju negocjacjach. – Do tej pory powinnaś mieć już wstępny projekt strony. Chciałabym go zobaczyć.

– Mam, ale poczekajmy aż dołączy do nas David. On bardziej to wszystko ogarnia.

Na dźwięk jego imienia coś wyjątkowo nieprzyjemnego przewróciło mi się w żołądku, a w gardle stanęła gula wielkości pięści. Odchrząknęłam, starając się zamaskować niespodziewaną reakcję mojego ciała i wyprostowałam, jakbym sama sobie próbowała dodać otuchy.

Weź się do cholery w garść, Beatrice.

– Coś nie tak? – zapytała Brooklyn, wpatrując się we mnie badawczo, na co delikatnie uniosłam kąciki ust. I kiedy miałam zamiar zmienić szybko temat, w pomieszczeniu rozległo się pukanie, na co spięło się całe moje ciało, a oddech ugrzązł gdzieś w połowie drogi.

Nie wiedziałam dlaczego tak bardzo się stresowałam. Nie zrobiłam w końcu nic, czego mogłabym się wstydzić. To nie ja pocałowałam jego, tylko on...

START-UP - zakończoneWhere stories live. Discover now