Rozdział 17

3K 260 48
                                    

Ze spokojem obserwowałam, jak Alice próbuje zebrać swoje rzeczy i przy okazji swojego syna, aby wreszcie móc wyjechać do domu swoich rodziców i zdążyć na dziękczynnego indyka. Pomachałam im w progu, gdy czekali na windę, poprosiłam, aby dali mi znać, kiedy dotrą na miejsce i zostałam sama.

Nie sądziłam, że będzie to aż tak niekomfortowe. Najwyraźniej odzwyczaiłam się od samotności.

Cisza odbijająca się od ścian zaczęła mnie drażnić już po godzinie. Wrzuciłam niedbale laptop do torby, przekonana, że w biurze nikogo nie zastanę opatuliłam się nieco rozciągniętym swetrem, po czym wsunęłam na stopy płaskie buty i pojechałam prosto do firmy. Przemierzyłam świecący pustkami korytarz, minęłam drzwi prowadzące do gabinetu mojego asystenta i kiedy miałam skręcić w lewo, wyłoniła się z niego męska postać.

– David. – Zmarszczyłam w zdziwieniu czoło i posłałam mu pytające spojrzenie, na co skinął mi na przywitanie głową, podniósł do góry trzymaną w ręku teczkę, jakby usiłował wytłumaczyć swoją obecność w biurze i zrobił krok do przodu, aby wyminąć mnie bez słowa.

Jego zachowanie nie uwierało już jak metka w ulubionym swetrze. Teraz wbijało gwoździe prosto w mój brzuch.

– Przepraszam. – Zatrzymałam go, łapiąc go za ramię. – Nie powinnam na ciebie naskakiwać.

– Nie, to ja przepraszam. – Odsunął się od mnie, wsunął dłonie do kieszeni dżinsów i wreszcie na mnie spojrzał, uśmiechając się słabo. – Przekroczyłem wszystkie dozwolone granice i zasłużyłem sobie na to. Miałaś rację, zachowałem się jak rozpieszczony bachor, a ty w żaden sposób na to nie zasłużyłaś... Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło. Przepraszam.

– Nie zasłużyłeś. Po prostu... Zapomnijmy o wszystkim, tak jak ustaliśmy na początku. I obiecajmy sobie, że nie będziemy do tego wracać. Co ty na to?

Przygryzł delikatnie dolną wargę, a potem jego napięta do tej pory szczęka nieco się rozluźniła.

– Brzmi świetnie.

Na moje usta wpłynął delikatny uśmiech, wyrażający ulgę w najczystszej postaci.

– Masz jakieś plany na dzisiaj? – zapytał niespodziewanie, a jego miodowe oczy niebezpiecznie zabłyszczały.

– Jeśli masz na myśli wspaniały, rodzinny, dziękczynny obiad, to nie. Doskonale wiesz dlaczego.

– W porządku. W takim razie jedziesz ze mną.

– Gdzie?

Posłał mi tajemniczy uśmieszek.

– Zobaczysz.

~*~

Stanęłam przed drzwiami pokrytymi ciemnoczerwoną farbą i patrzyłam z zaciętą miną, jak David wychyla się zza moich pleców i wciska wystający ze ściany dzwonek.

– Nie podoba mi się to – mamrotałam pod nosem, na co przekrzywił głowę i wykrzywił usta w wyjątkowo bezczelnym uśmieszku, pochylając się nad moim ramieniem, tak, że nasze twarze dzieliło jedynie kilkanaście centymetrów. – Gdzie my w ogóle jesteśmy? Dobrze wiesz, że nie czuję się dobrze przy obcych.

– Nic nie poradzę na twoją aspołeczność.

Odsunęłam się od niego, gromiąc go spojrzeniem.

– A ja nic nie poradzę na twoją bezczelność. Szybko ci przeszło.

– Co mi przeszło?

Drzwi niespodziewanie się otworzyły i w progu stanęła Jenn, mama Davida. Zmusiłam się, aby ukryć zaskoczenie. I kiedy miałam zamiar wydusić siebie coś na przywitanie, a potem kulturalnie podać jej dłoń, ona przyciągnęła mnie do siebie i zamknęła w niezręcznym uścisku. Zamarłam i na moment wstrzymałam oddech.

START-UP - zakończoneWhere stories live. Discover now