Rozdział 9

3.3K 259 40
                                    

– Też się cieszę, że cię widzę, Beatrice.

Wydęłam wargi, ostatni raz zerknęłam na niewysoką, wpatrzoną pożądliwie w moje szpilki blondynkę z recepcji i weszłam do przestronnego pomieszczenia. Niewiele się w nim zmieniło od czasu mojej ostatniej wizyty. Dębowe biurko nadal stało naprzeciwko seledynowej kanapy z większą ilością poduszek, niż było to konieczne, a ściany zdobiły niekształtne, dziecięce rysunki.

Przerzuciłam na bok kilka poduszek i przysiadłam na kanapie, krzyżując ręce na piersi.

– Dawno się nie widziałyśmy. – Podniosłam wzrok na złotą tabliczkę z mrożącym krew w żyłach napisem: „Psychiatra" i nazwiskiem Iris, a potem powoli przejechałam językiem po zębach. Owszem, dawno się nie widziałyśmy, gdyż do tej pory radziłam sobie sama. I to całkiem nieźle. A potem wszystko trafił szlag. – Przez ciebie musiałam wstać godzinę wcześniej i postawić wszystkich na nogi. Siódma rano to mordercza pora, szczególnie dla mnie. Co się dzieje?

– Potrzebuję mocniejszych leków – oznajmiłam sucho i wreszcie na nią spojrzałam, czego natychmiast pożałowałam, kiedy zobaczyłam jej skrzywioną twarz i oczy wypełnione współczuciem. Nie potrzebowałam niczyjej litości. – Te, które mam już nie działają.

– Nie dostaniesz żadnych leków, Beatrice. – Jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Szczęka mocno zacisnęła, a na czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka. Przysiadła na stoliku kawowym, tuż naprzeciwko mnie i nie spuszczała ze mnie wzroku. Odwróciłam głowę w bok, chowając się przed jej spojrzeniem. – Julian mówił, że opuszczasz posiłki i nie wyglądałaś ostatnio najlepiej. Chcesz mi o czymś powiedzieć?

Julian, ty zdrajco.

– Czy twój mąż musi ci o wszystkim mówić? – wycedziłam nieco ostrzej, niż chciałam.

– Tak. – Posłała mi kpiący uśmieszek i poprawiła okulary w złotych oprawkach. – Tak go sobie wychowałam. W pracy zgrywa ostrego prezesa, ale w domu jest potulny jak baranek. Wszystko mi wyśpiewał. 

Splotłam ręce na kolanach i mocno zacisnęłam drżące wargi.

– Nie radzę już sobie, Iris – wydukałam nagle, ledwie słyszalnie, czując jak te słowa palą mnie w gardle. – Ale nie mów o tym Julianowi.

– Jasne. Donosicielstwo działa tylko w jedną stronę – zapewniła mnie i bez ostrzeżenia położyła obie dłonie na moich kolanach. – Wyduś to z siebie. Za długo tłumiłaś swoje uczucia.

– Było w porządku. Naprawdę w porządku – zaczęłam, ale wyschnięte na wiór gardło wcale nie ułatwiło tej ckliwej opowieści, którą miałam właśnie sprzedać Iris.

Poznałyśmy się na jednym z branżowych przyjęć, na którym jak zwykle towarzyszyła Julianowi. Jakimś cudem wciągnęła mnie do niezobowiązującej rozmowy, a wkrótce potem zaprosiła mnie na kawę, twierdząc, że zna zdecydowanie za mało silnych kobiet, takich jak ja, i chciałaby się ode mnie wiele nauczyć. Była ode mnie dużo starsza, dużo bardziej doświadczona... i dużo bardziej spostrzegawcza, niż mi się na początku wydawało. Zakręciła mną tak, że nawet nie zauważyłam, że wyznałam część swoich sekretów, a potem zaczęłam odwiedzać ją całkiem regularnie, aby wyłudzić od niej coraz silniejsze tabletki. 

– Odstawiłam leki na kilka miesięcy, tak jak mi poleciłaś, aż w końcu pojawił się ten... palant z tą ksywką, której szczerze nienawidzę i ataki paniki zaczęły się nasilać.

– Co to za ksywka? – zapytała chłodno i profesjonalnie, po czym zdjęła ręce z moich kolan i poprawiła okulary. Skrzywiłam się i pokręciłam głową.

START-UP - zakończoneDonde viven las historias. Descúbrelo ahora