Rozdział 22

2.7K 257 50
                                    

Nie chciałam tam wracać.

Moje ciało broniło się przed powrotem do rodzinnego miasta niekontrolowanie drżąc, a potem racząc mnie intensywnym, wyjątkowo bolesnym skurczem mięśni, z którym nie mogłam sobie poradzić przez większą część nocy.

Kiedy z samego rana w sobotę, tak jak ustaliliśmy poprzedniego dnia, wsiadałam do samochodu Davida miałam wrażenie, że wybuchnę gorzkim płaczem, gdy tylko się do mnie odezwie. Nigdy nie byłam aż tak zestresowana, co od razu zauważył i zabronił mi prowadzić, chociaż jak zwykle nalegałam, chcąc mieć nad wszystkim kontrolę. A potem zerkał na mnie ukradkiem przez całą spędzoną w ciszy drogę. Chciałam mu powiedzieć, jak bardzo byłam wdzięczna, że mi towarzyszył i wspierał mnie na każdym kroku, ale moje wyschnięte na wiór gardło nie pozwoliło mi wykrztusić z siebie ani słowa

– Jesteś pewna, że chcesz tam jechać? – zapytał, kiedy mniej więcej trzy godziny później minęliśmy tablicę: „Witamy w Allentown". Byłam wręcz przekonana, że bez makijażu, ubrana w szarą bluzę i starte dżinsy, blada niczym pergamin, z irytująco piekącymi, spierzchniętymi wargami i drżącymi dłońmi wyglądałam wręcz przerażająco. Spojrzał na mnie i zatrzymał samochód na poboczu. – Możemy zawrócić. Nie musisz tam jechać, Beatrice.

Wzięłam głęboki oddech.

Nie chciałam. Z całego krwawiącego z bólu serca.

Ale wiedziałam, że jeśli teraz nie skonfrontuje się z ojcem i z moją przeszłością, nie będę mogła o nich zapomnieć i ruszyć dalej. Być może nawet już nigdy nie będę miała okazji, aby to zrobbić. Jeśli chciałam naprawdę się wyleczyć i odnaleźć upragniony spokój, musiałam zmierzyć się z moimi największymi lękami, a potem już nigdy do nich nie powracać.

– Muszę – wymamrotałam z ledwością. – Po raz ostatni. Nie chcę tutaj już nigdy wracać.

Skinął ze zrozumieniem głową. A nawet jeśli nie rozumiał mojej decyzji ani mojego zachowania, nie dał tego po sobie poznać i tak jak zawsze dawał mi przestrzeń, której potrzebowałam.

Nie zasłużyłam na nic, co od niego otrzymałam.

– Jedźmy – poprosiłam. – Chcę to mieć jak najszybciej za sobą, a potem wrócić do Nowego Jorku.

– Jasne.

Samochód zatrzymał się na parkingu pod szpitalem, a ja powoli zaczynałam żałować swojej decyzji.

– Co mu właściwie jest? – zapytał David, zamykając przyciskiem samochód, gdy tylko z niego wysiedliśmy.

– Przez dłuższy czas leczył postępującą demencję, ale ostatnio zdiagnozowali u niego tętniaka aorty – wyjaśniłam sucho, z ledwością ruszając wargami. – Rozmawiałam z lekarzem przez telefon. Ponoć nie zostało mu zbyt wiele czasu.

– Możemy zawrócić w każdej chwili – zapewnił mnie, na co słabo się do niego uśmiechnęłam i ruszyłam w kierunku wejścia.

Dasz radę, Beatrice. Wejdziesz tam, powiesz mu prosto w twarz, jak okropnym jest człowiekiem, jak przez niego co noc budzisz się zlana potem i jak długo chowałaś w sercu nienawiść. A potem odwrócisz się i już nigdy więcej go nie zobaczysz.

Każdy kolejny krok w stronę szpitala wydawał się coraz trudniejszy, a każdy kolejny oddech palił, jakby żywym ogniem.

Z ledwością podałam w recepcji nazwisko ojca, a kiedy uzyskałam informację o sali, w której przebywał, na moment się zawahałam i odwróciłam, aby upewnić się, że nie jestem sama. David posłał mi delikatny, pocieszający uśmiech, od którego powoli zaczynałam się uzależniać. Był moją gwarancją, że jestem bezpieczna i że wszystko się jakoś ułoży.

START-UP - zakończoneWhere stories live. Discover now