Wpis 26

671 28 6
                                    


11.06 Wtorek 

Obudziłam się i przewróciłam na drugi bok, chcąc wrócić do tego wspaniałego snu o weselu z ulubionym aktorem. Zaraz jednak uchyliłam jedno oko. Budzik coś podejrzanie długo nie dawał o sobie znać. Uniosłam głowę, zerkając na wskazówki i o mało co nie zeszłam na zawał. Było za dwadzieścia siódma. Miałam tylko dwadzieścia minut do poprawy kartkówki z angielskiego!!

Wyskoczyłam z łóżka, potykając się o Budynia śpiącego na dywanie. Dodatkowo nadepnęłam mu niechcący na ogon, więc wrzasnął na całe gardło i wbił zęby w moją łydkę. Darliśmy się więc oboje, walając się po podłodze.

Otworzyłam szafę, jednocześnie związując szopę na głowie w kucyk. Chwyciłam pierwsze lepsze ubrania i zaczęłam wciskać się w spódniczkę. Dopiero później zauważyłam, że jest poplamiona keczupem, ale nie mając już czasu się przebierać, chwyciłam plecak i wybiegłam z pokoju.

- Jezu, dostane w końcu przez ciebie zawału. - mama podskoczyła na kanapie, zaskoczona moją bieganiną po mieszkaniu.

- Nawet nie próbuj, nie mam czasu wzywać karetki. - weszłam do łazienki i szczotkując zęby, wsunęłam na stopy trampki.

Minutę później wybiegłam na klatkę schodową. Że też akurat dzisiaj tata musiał pojechać do firmy.

Cała spocona dobiegłam na przystanek. Autobus miał przyjechać za dwie minuty, więc odetchnęłam z ulgą. Weszłam do środka i usiadłam obok staruszki na samym przodzie. Wgapiałam się w godzinę wyświetlaną na ekranie telefonu, machając poddenerwowana nogami. Przecież jeżeli spóźniłabym się na kartkówkę, Szymański by mnie zabił. Zakopał żywcem! Albo co gorsza, nie pozwoliłby mi poprawić tej oceny.

Wbiegłam do szkoły i wdrapałam się po schodach na ostatnie piętropotykając się po drodze ze dwa razy. Otworzyłam drzwi klasy i natychmiast napotkałam poirytowane spojrzenie Szymańskiego.

- Przepraszam...za spóźnienie... - wydyszałam.

- Zdążyłem się przyzwyczaić. - wokół niego panoszyła się chęć mordu w czystej postaci.

Usiadłam w ławce przed nim, wiedząc że lepiej się nie odzywać. Czemu więc to zrobiłam?! Czy ktoś jest wstanie wytłumaczyć mi moje upośledzenie mózgowe??

- Złość piękności szkodzi. - wyszczerzyłam się głupkowato.

Zapadła długa straszliwa cisza.

Obserwowałam jak jego powieki złowrogo się mrużą. Roześmiałam się ze stresu i w końcu się przymknęłam. Chyba zdecydowanie nie miał dobrego humoru, a ja tylko go pogarszałam.

Podał mi kartkówkę. Pisałam w ciszy, skupiając się na każdym zadaniu. Gdy skończyłam, zerknęłam na Szymańskiego. Nawet w jego palcach stukających o klawiaturę dało się wyczuć złość. Przerzuciłam wzrok z powrotem na kartkę i chwyciłam długopis. W samym rogu narysowałam świnkę trzymającą rewolwer. Nad jej głową dorysowałam chmurkę z tekstem: „Uśmiechnij się albo strzelam!".

Odłożyłam kartkówkę na biurko, po czym pozbierałam swoje rzeczy. Wychodząc z klasy, zobaczyłam, jak bierze ją do ręki, a kąciki jego ust lekko się unoszą.

Wypatrzyłam Ankę siedzącą na parapecie. Potuptałam w jej stronę uchachana kartkówką, która dość dobrze mi poszła. Podparłam się na rękach i usiadłam obok niej. Zauważyłam, że trzyma rogala z czekoladą. Wpatrywałam się więc w nią tak długo, aż dała mi gryza.

- Macie zadanie na angola? - podeszła do nas Kaśka.

Razem z Anką spojrzałyśmy na siebie z taką samą paniką i wyjęłyśmy z plecaków ćwiczenia, robiąc w pośpiechu zadanie.

Na angielskim jak się okazało zajmowaliśmy się czymś całkiem innym, niż odczytywanie pracy domowej. Rozwiązywaniem zadań pod tablicą na ocenę!!! Szymański co chwilę prosił kogoś do odpowiedzi. Kiedy wybrał Konrada siedzącego przede mną i Anką, moje serce uruchomiło się, jak silnik motorówki. Wiedziałam, że za moment będzie moja kolej. Po prostu byłam tego pewna. Konrad rozwiązał zadanie i usiadł na swoje miejsce, trzęsąc portkami. Szymański popatrzył wprost na mnie i pomyślałam, że może udam omdlenie. Choć brakowało chwili i wcale nie musiałabym udawać. Gdybym dostała jeszcze choć jedną jedynkę, mogłabym zacząć żegnać się z trzecią klasą. Musiałam więc działać. Zaczęłam gapić się na niego błagalnie, niczym zrozpaczony szczeniaczek na poboczu drogi. On prawdopodobnie woląc tego nie komentować, nabrał jedynie powietrza i poprosił o podejście do tablicy siedzącą za mną Paulinę. Ha, wiedziałam, że zadziała!

Reszta lekcji była niemiłosiernie nudna. Nawet nie ma co opisywać. Dopiero na niemieckim coś się działo. Było kilka minut po dzwonku i siedzieliśmy już wszyscy na swoich miejscach. Po całej szkole zdążyły rozejść się plotki o nowej pięknej nauczycielce, więc dla nikogo nie było zaskoczeniem, gdy pojawiła się w klasie.

- Dzień dobry moi drodzy, nazywam się Karolina Antos. Będę was uczyć na czas nieobecności pani Cichockiej. - przywitała nas z uśmiechem

Usiadła za biurkiem i widziałam, jak wszyscy chłopcy lustrują ją wzrokiem.

- Na początek wypadałoby się poznać. - włączyła komputer i otworzyła dziennik.

Sprawdziła obecność, przyglądając się każdemu z osobna. Gdy zerknęła na mnie, serdecznie się uśmiechnęła. Chyba zapamiętała mnie po wczorajszym dniu, kiedy zaprowadziłam ją do pokoju nauczycielskiego.

Chłopcy wypytywali ją o różne rzeczy, chcąc czegoś się o niej dowiedzieć, a ona odpowiadała z zadowoleniem. I tak minęła cała lekcja.

Zadzwonił dzwonek i ucieszyłam się, że w końcu domek. Ten dzień niesamowicie się wlekł. Wyszliśmy przed szkołę i Kaśka od razu zaczęła narzekać na panią Antos.

- A widzieliście, jak trzepotała gałami do wszystkich chłopaków? Za kogo ona się ma??

- Normalnie się zachowywała. - powiedział Adam.

- Tak?? Widziałam, że też się na nią gapiłeś.

- A gdzie miałem się patrzeć, skoro do mnie mówiła?

- Nie kłócić się gołąbeczki – pociągnęłam ich za nosy - Pani Antos była bardzo miła. A że wszyscy wpadali na ściany na jej widok, to co poradzić. Ładna jest i tyle.

- Ładna?? Duże cycki i tyłek to dla ciebie definicja bycia ładnym?Tylko na to chłopaki się gapili. - znów zerknęła na Adama.

Ten westchnął i machnął ręką, mając dość.

- A ty dokąd? Wracaj tu! - pognała za nim.

Odprowadziłyśmy ich z Anką wzrokiem.

- Muszę jej przyznać, też mi ta Antos nie przypadła do gustu. Jakoś nie ufam tym jej uśmieszkom i chichotom.

- Ja nie zauważyłam niczego podejrzanego - wzruszyłam ramionami.

W drodze do domu wstąpiłam do piekarni obok osiedla. Kupiłam całą siatkę pączków, które miały przygotować mnie do kolejnego dnia kucia na poprawę z angielskiego.

Weszłam do mieszkania i przywitało mnie jedynie miauczenie Budynia. Rodzice byli w firmie i mieli wrócić późno w nocy.

W kuchni napotkałam wiadomość przywieszoną do lodówki. Napisali, żebym nie wpadła znów na pomysł wymykania się w nocy z domu, bo inaczej mnie wydziedziczą.

 Napisali, żebym nie wpadła znów na pomysł wymykania się w nocy z domu, bo inaczej mnie wydziedziczą

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Jutro o 18 nowy rozdział 



Poranek o zapachu waty cukrowejWhere stories live. Discover now