19.05 Niedziela
Obudził mnie dzwoniący telefon. Zobaczyłam na ekranie zdjęcie mamy i zaspana odebrałam. Pytała jak było pierwszego dnia i czy zobaczyłam morze. Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami, a jej zażenowaną minę dało się wyczuć nawet przez telefon.
Anka z Magdą jeszcze spały. Usiadłam na skraju łóżka, patrząc na stopę owiniętą bandażem. Poruszałam nią we wszystkich kierunkach, sprawdzając, czy boli odrobinę mniej. Odwinęłam bandaż i poodklejałam plastry, zauważając, że wokół rany zrobił się ogromny siniak.
Poszłam do łazienki, żeby umyć zęby, a kiedy wróciłam, w oczy rzuciła mi się bluza Szymańskiego zwisająca z mojego łóżka.
Wzięłam ją do ręki i wyszłam na korytarz, chcąc mieć to już z głowy. Minęłam kilka par drzwi i zatrzymałam się przed tymi na końcu korytarza. Zapukałam, a po chwili otworzył Szymański. Wyglądało na to że też dopiero wstał. Jego włosy były rozczochrane, a zaspane oczy patrzyły na mnie z poirytowaniem. Jak zwykle wybrałam cudowny moment...
- Przyniosłam pana bluzę.
Wziął ją, lustrując ze zmarszczonymi brwiami moją szopę na głowie i koszulę nocną w kaczki. Tak jakby on wyglądał lepiej...
Popatrzyłam na niego z grymasem i sobie poszłam.
- Gdzie byłaś? - zapytała Magda, gdy tylko wróciłam do pokoju. - Nie powinnaś tyle chodzić z tą nogą.
- Też jesteś chętna do noszenia mnie? - wyciągnęłam spódniczkę z walizki.
Anka się zasmiała.
- Nigdy nie zapomnę miny Agnieszki. Biedaczyna musiała oglądać jak jej ukochany odchodził z inną w ramionach. - przyłożyła dłoń do twarzy, udając, że ociera łzy.
Od razu wrócił mi dobry humor. W końcu nie ma niczego piękniejszego, niż wspomnienie zdeptanego nemezis o poranku.
Pozaklejałam nogę plastrami od Magdy, przebrałyśmy się z piżam i zjechałyśmy windą na parter.
Większość klasy siedziała zagadana w fotelach przed restauracją. Śniadanie zaczynało się o ósmej, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu.
- Idziemy poszukać toalety. - Magda chwyciła za rękę Ankę podskakującą w miejscu.
- Dopiero co byłyście.
- Mam ci przypomnieć jak często tobie rozrywa pęcherz..? - Anka była na skraju życia i śmierci.
- Okej okej. - ledwo co powstrzymałam śmiech na widok jej akrobacji.
Obie zniknęły w korytarzu za holem, a ja przeglądnęłam zdjęcia Budynia tarzającego się w karmie, które wysłała mi mama.
- Wyspana? - Hubert, który dopiero co wyszedł z windy, rozsiadł się obok mnie.
- Powiedzmy. - uniosłam telefon i wystawiłam język, robiąc nam zdjęcie dla mamy.
- A co z twoją nogą?
- Boli, ale na pewno nie tak jak wczoraj, więc przeżyję.
- Słuchaj... - spuścił zmieszany wzrok na kolana – Przepraszam cię za to. To prze zemnie się zraniłaś.
Pochyliłam się do niego, przyglądając się podejrzliwie jego twarzy.
- O co chodzi...? - wpatrywał się we mnie pytająco.
- Podmienili cię kosmici? Hubert, którego znam śmiał by się z tego, aż padłby zapowietrzony na podłogę.
- Nie ma tu niczego śmiesznego...tyle tam było krwi...
![](https://img.wattpad.com/cover/219116227-288-k689154.jpg)
CZYTASZ
Poranek o zapachu waty cukrowej
RomanceJest połowa maja. Druga klasa liceum wyjeżdża na upragnioną wycieczkę nad morze. Entuzjazm jednej z uczennic szybko odlatuje jednak w dal, gdy przez brak miejsc w autokarze, zmuszona jest siedzieć ze znienawidzonym nauczycielem angielskiego. Gdy do...