Wpis 3

1.4K 54 3
                                    

19.05 Niedziela

Obudził mnie dzwoniący telefon. Zobaczyłam na ekranie zdjęcie mamy i zaspana odebrałam. Pytała jak było pierwszego dnia i czy zobaczyłam morze. Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami, a jej zażenowaną minę dało się wyczuć nawet przez telefon.

Anka z Magdą jeszcze spały. Usiadłam na skraju łóżka, patrząc na stopę owiniętą bandażem. Poruszałam nią we wszystkich kierunkach, sprawdzając, czy boli odrobinę mniej. Odwinęłam bandaż i poodklejałam plastry, zauważając, że wokół rany zrobił się ogromny siniak.

Poszłam do łazienki, żeby umyć zęby, a kiedy wróciłam, w oczy rzuciła mi się bluza Szymańskiego zwisająca z mojego łóżka.

Wzięłam ją do ręki i wyszłam na korytarz, chcąc mieć to już z głowy. Minęłam kilka par drzwi i zatrzymałam się przed tymi na końcu korytarza. Zapukałam, a po chwili otworzył Szymański. Wyglądało na to że też dopiero wstał. Jego włosy były rozczochrane, a zaspane oczy patrzyły na mnie z poirytowaniem. Jak zwykle wybrałam cudowny moment...

- Przyniosłam pana bluzę.

Wziął ją, lustrując ze zmarszczonymi brwiami moją szopę na głowie i koszulę nocną w kaczki. Tak jakby on wyglądał lepiej...

Popatrzyłam na niego z grymasem i sobie poszłam.

- Gdzie byłaś? - zapytała Magda, gdy tylko wróciłam do pokoju. - Nie powinnaś tyle chodzić z tą nogą.

- Też jesteś chętna do noszenia mnie? - wyciągnęłam spódniczkę z walizki.

Anka się zasmiała.

- Nigdy nie zapomnę miny Agnieszki. Biedaczyna musiała oglądać jak jej ukochany odchodził z inną w ramionach. - przyłożyła dłoń do twarzy, udając, że ociera łzy.

Od razu wrócił mi dobry humor. W końcu nie ma niczego piękniejszego, niż wspomnienie zdeptanego nemezis o poranku.

Pozaklejałam nogę plastrami od Magdy, przebrałyśmy się z piżam i zjechałyśmy windą na parter.

Większość klasy siedziała zagadana w fotelach przed restauracją. Śniadanie zaczynało się o ósmej, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu.

- Idziemy poszukać toalety. - Magda chwyciła za rękę Ankę podskakującą w miejscu.

- Dopiero co byłyście.

- Mam ci przypomnieć jak często tobie rozrywa pęcherz..? - Anka była na skraju życia i śmierci.

- Okej okej. - ledwo co powstrzymałam śmiech na widok jej akrobacji.

Obie zniknęły w korytarzu za holem, a ja przeglądnęłam zdjęcia Budynia tarzającego się w karmie, które wysłała mi mama.

- Wyspana? - Hubert, który dopiero co wyszedł z windy, rozsiadł się obok mnie.

- Powiedzmy. - uniosłam telefon i wystawiłam język, robiąc nam zdjęcie dla mamy.

- A co z twoją nogą?

- Boli, ale na pewno nie tak jak wczoraj, więc przeżyję.

- Słuchaj... - spuścił zmieszany wzrok na kolana – Przepraszam cię za to. To prze zemnie się zraniłaś.

Pochyliłam się do niego, przyglądając się podejrzliwie jego twarzy.

- O co chodzi...? - wpatrywał się we mnie pytająco.

- Podmienili cię kosmici? Hubert, którego znam śmiał by się z tego, aż padłby zapowietrzony na podłogę.

- Nie ma tu niczego śmiesznego...tyle tam było krwi...

Poranek o zapachu waty cukrowejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz