Wpis 48

737 34 12
                                    

03.07 Środa

Przyglądałam się polom oraz lasom mijanym za oknem autobusu. Słońce już powoli zachodziło, przez co całe niebo wyglądało jakby płonęło. To chyba najładniejszy zachód jaki widziałam w tym roku. W autobusie było strasznie duszno, ale dzięki uchylonemu oknu, do środka dostawał się przyjemny wietrzyk. Zanurkowałam w plecaku, po czym wyciągnęłam paczkę chusteczek i wysmarkałam nos. Co prawda gorączka odeszła w zapomnienie, ale nadal miałam katar i trochę kaszlałam. Usłyszałam dobrze znaną mi melodię, więc wsunęłam rękę do kieszeni spódniczki i chwyciłam telefon. Zobaczyłam wyświetlane na ekranie zdjęcie Anki opychającej się pizzą i odebrałam.

- Idziesz ze mną i moim tatą do baru? - zapytała, więc zmarszczyłam brwi.

- Do baru w środku tygodnia? To do niego niepodobne.

- Dostał podwyżkę, więc stwierdził, że musi za to wypić - powiedziała i zaraz w tle odezwał się głos jej taty - Poczekaj rzesz no, pytam się jej właśnie! - zawołała do niego, a on zagroził, że jak odmówię to więcej nie zaprosi mnie na kapuśniak, który był jego popisowym i zarazem jedynym daniem, jakie umiał ugotować.

Zaśmiałam się i przełożyłam telefon do drugiej ręki.

- Chętnie bym poszła, ale nie dość, że jestem w autobusie, to jeszcze poza miastem.

- Kurde, faktycznie. Zapomniałam, że jedziesz dzisiaj z rodzicami i tymi ich znajomymi na festyn.

- No. Ale przekaż mu gratulacje - wyciągnęłam kolejną chusteczkę z opakowania i przyłożyłam ją do nosa.

- Twój kochaś też jedzie?

- Kochaś? Że niby kto? - zapytałam przez zatkany nos.

- Jak to kto, no SZYMAŃSKI - uniosła głos, wymawiając jego nazwisko.

Odsunęłam telefon od ucha i szybko się rozłączyłam, za nim ta zdążyła powiedzieć coś jeszcze. Spojrzałam spanikowana na siedzącego naprzeciwko mnie Szymańskiego. Wpatrywał się w okno i wyglądało na to, że niczego nie usłyszał. Odetchnęłam z ulgą i napisałam Ance, że ją kiedyś zakatrupię.

Obok mnie siedziała mama. Rozmawiała z panią Justyną oraz panem Bartkiem zajmującymi miejsca po przeciwnej stronie. Tata siedział z Maksem przy drzwiach i usiłował pozbyć się gumy do żucia z sierści przy jego łapie.

Jechaliśmy już ponad trzydzieści minut, odkąd opuściliśmy miasto. Końca lasu nie było widać i zdawało się, jakby ciągnął się w nieskończoność. Gdy w końcu zatrzymaliśmy się na właściwym przystanku, a autobus pojechał dalej, stanęłam i ściągnęłam okulary przeciwsłoneczne, przez moment przyglądając się gęstym drzewom otaczającym drogę z każdej strony. Popatrzyłam na oddalających się pozostałych i ich dogoniłam. Muzykę było słychać już stamtąd, a po dziesięciu minutach wędrówki, pokazały się pierwsze budynki. Minęliśmy domy, niewielki sklep oraz kościół i zatrzymaliśmy się przed boiskiem przy hali sportowej. Na jego środku stała scena, na której śpiewał jakiś młody chłopak. Pod nią skakały tłumy nastolatków i dzieciaków. Wzdłuż wejścia na boisko ciągnęły się ustawione obok siebie budki z jedzeniem, zabawkami i różnymi konkurencjami. Po drugiej stronie stało kilka karuzel, dmuchana zjeżdżalnia i rząd toi toii.

Przyglądałam się temu wszystkiemu z zachwytem, będąc przyzwyczajoną jedynie do niewielkich festynów, które organizowali w naszym mieście. Wzięłam od taty smycz i potuptałam razem z Maksem wzdłuż oświetlonych kolorowymi lampkami budek. Słońce już prawie całkiem zaszło i na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Zatrzymałam się, zauważając gofry i poprosiłam mamę, żeby mi jednego kupiła. Szymański stanął obok nas i zamówił sobie mrożoną kawę. Popatrzyłam na kostki lodu pływające w plastikowym kubku, który trzymał i pomyślałam, że wypicie czegoś zimnego to wcale nie taki zły pomysł. Poprosiłam pana sprzedawcę jeszcze o lemoniadę i obwiązałam smycz wokół nadgarstka. Z pełnymi rękoma poszłam przyglądać się pozostałym budkom. Pani Justyna zaciągnęła pana Bartka na karuzelę w kształcie filiżanek, a rodzice zatrzymali się, żeby pogadać ze znajomym, na którego wpadli. W oczy wrzuciły mi się zabawkowe instrumenty, więc z dumą pochwaliłam się Szymańskiemu, że uczę się teraz grać na flecie.

Poranek o zapachu waty cukrowejWhere stories live. Discover now