03.07 Środa
Przyglądałam się polom oraz lasom mijanym za oknem autobusu. Słońce już powoli zachodziło, przez co całe niebo wyglądało jakby płonęło. To chyba najładniejszy zachód jaki widziałam w tym roku. W autobusie było strasznie duszno, ale dzięki uchylonemu oknu, do środka dostawał się przyjemny wietrzyk. Zanurkowałam w plecaku, po czym wyciągnęłam paczkę chusteczek i wysmarkałam nos. Co prawda gorączka odeszła w zapomnienie, ale nadal miałam katar i trochę kaszlałam. Usłyszałam dobrze znaną mi melodię, więc wsunęłam rękę do kieszeni spódniczki i chwyciłam telefon. Zobaczyłam wyświetlane na ekranie zdjęcie Anki opychającej się pizzą i odebrałam.
- Idziesz ze mną i moim tatą do baru? - zapytała, więc zmarszczyłam brwi.
- Do baru w środku tygodnia? To do niego niepodobne.
- Dostał podwyżkę, więc stwierdził, że musi za to wypić - powiedziała i zaraz w tle odezwał się głos jej taty - Poczekaj rzesz no, pytam się jej właśnie! - zawołała do niego, a on zagroził, że jak odmówię to więcej nie zaprosi mnie na kapuśniak, który był jego popisowym i zarazem jedynym daniem, jakie umiał ugotować.
Zaśmiałam się i przełożyłam telefon do drugiej ręki.
- Chętnie bym poszła, ale nie dość, że jestem w autobusie, to jeszcze poza miastem.
- Kurde, faktycznie. Zapomniałam, że jedziesz dzisiaj z rodzicami i tymi ich znajomymi na festyn.
- No. Ale przekaż mu gratulacje - wyciągnęłam kolejną chusteczkę z opakowania i przyłożyłam ją do nosa.
- Twój kochaś też jedzie?
- Kochaś? Że niby kto? - zapytałam przez zatkany nos.
- Jak to kto, no SZYMAŃSKI - uniosła głos, wymawiając jego nazwisko.
Odsunęłam telefon od ucha i szybko się rozłączyłam, za nim ta zdążyła powiedzieć coś jeszcze. Spojrzałam spanikowana na siedzącego naprzeciwko mnie Szymańskiego. Wpatrywał się w okno i wyglądało na to, że niczego nie usłyszał. Odetchnęłam z ulgą i napisałam Ance, że ją kiedyś zakatrupię.
Obok mnie siedziała mama. Rozmawiała z panią Justyną oraz panem Bartkiem zajmującymi miejsca po przeciwnej stronie. Tata siedział z Maksem przy drzwiach i usiłował pozbyć się gumy do żucia z sierści przy jego łapie.
Jechaliśmy już ponad trzydzieści minut, odkąd opuściliśmy miasto. Końca lasu nie było widać i zdawało się, jakby ciągnął się w nieskończoność. Gdy w końcu zatrzymaliśmy się na właściwym przystanku, a autobus pojechał dalej, stanęłam i ściągnęłam okulary przeciwsłoneczne, przez moment przyglądając się gęstym drzewom otaczającym drogę z każdej strony. Popatrzyłam na oddalających się pozostałych i ich dogoniłam. Muzykę było słychać już stamtąd, a po dziesięciu minutach wędrówki, pokazały się pierwsze budynki. Minęliśmy domy, niewielki sklep oraz kościół i zatrzymaliśmy się przed boiskiem przy hali sportowej. Na jego środku stała scena, na której śpiewał jakiś młody chłopak. Pod nią skakały tłumy nastolatków i dzieciaków. Wzdłuż wejścia na boisko ciągnęły się ustawione obok siebie budki z jedzeniem, zabawkami i różnymi konkurencjami. Po drugiej stronie stało kilka karuzel, dmuchana zjeżdżalnia i rząd toi toii.
Przyglądałam się temu wszystkiemu z zachwytem, będąc przyzwyczajoną jedynie do niewielkich festynów, które organizowali w naszym mieście. Wzięłam od taty smycz i potuptałam razem z Maksem wzdłuż oświetlonych kolorowymi lampkami budek. Słońce już prawie całkiem zaszło i na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Zatrzymałam się, zauważając gofry i poprosiłam mamę, żeby mi jednego kupiła. Szymański stanął obok nas i zamówił sobie mrożoną kawę. Popatrzyłam na kostki lodu pływające w plastikowym kubku, który trzymał i pomyślałam, że wypicie czegoś zimnego to wcale nie taki zły pomysł. Poprosiłam pana sprzedawcę jeszcze o lemoniadę i obwiązałam smycz wokół nadgarstka. Z pełnymi rękoma poszłam przyglądać się pozostałym budkom. Pani Justyna zaciągnęła pana Bartka na karuzelę w kształcie filiżanek, a rodzice zatrzymali się, żeby pogadać ze znajomym, na którego wpadli. W oczy wrzuciły mi się zabawkowe instrumenty, więc z dumą pochwaliłam się Szymańskiemu, że uczę się teraz grać na flecie.
![](https://img.wattpad.com/cover/219116227-288-k689154.jpg)
YOU ARE READING
Poranek o zapachu waty cukrowej
RomanceJest połowa maja. Druga klasa liceum wyjeżdża na upragnioną wycieczkę nad morze. Entuzjazm jednej z uczennic szybko odlatuje jednak w dal, gdy przez brak miejsc w autokarze, zmuszona jest siedzieć ze znienawidzonym nauczycielem angielskiego. Gdy do...