Wpis 10

917 35 8
                                    

26.05 Niedziela

Obudziłam się ze strasznym bólem głowy i myślałam, że zwrócę na dywan wszystko, co wczoraj wypiłam. Jedyną rzeczą, jaką chciałam zrobić, było wrócenie do spania, ale do mojego pokoju weszła mama.

- Ubieraj się, zaraz wychodzimy. - zniknęła tak szybko jak się pojawiła.

- Jak to...?

Główkowałam chwilę, aż w końcu sobie przypomniałam. Pan Bartek i pani Justyna zaprosili nas na grilla.

Przeczołgałam się z łóżka na podłogę i tak bardzo nie miałam siły, żeby wstać. W końcu jednak musiałam, bo inaczej mama zaciągnęłaby mnie do szafy za nogi.

Poszłam wziąć prysznic, a Budyń śledził każdy mój krok. Miauczał zrozpaczony, więc wrzuciłam mu do miski trochę karmy. On, zamiast ją zjeść, położył się i rozrzucił całą po dywanie, zaczynając się w niej tarzać.

Za nim wyjechaliśmy, poszłam jeszcze do swojego pokoju i wyciągnęłam z szafy prezent. Dziś dzień mamy, więc zakradłam się do niej i rzuciłam się na nią z górą słodyczy.

- To wszystko dla mnie??

Znając ją, zje wszystko do jutra.

________________________

Zatrzymaliśmy samochód przed piętrowym domem.

Jeszcze nie dawno tata pomagał przy jego budowie, a teraz stał skończony. Aż nie mogłam się napatrzeć.

Poszliśmy na tył ogrodu i gdzieniegdzie leżały nadal rzeczy pozostawione po budowie.

Zza drzwi balkonowych wybiegł Maks, ogromny owczarek niemiecki i od razu rzucił się na mnie z jęzorem, przewracając mnie na trawę.

- Maksio, udusisz mnie! - zaczęłam się śmiać, usiłując go odsunąć.

- Chodźcie na taras. - zawołał do nas pan Bartek.

- Cześć! - przywitał nas uśmiech pani Justyny, jego narzeczonej.

Usiedliśmy wszyscy przy stole.

Dziwnie było odwiedzić ich w końcu gdzieś indziej, niż w małym mieszkaniu, w którym gnietli się przez kilka lat.

Na grillu piekły się szaszłyki i kiełbaski. Dopiero wtedy poczułam, jaka byłam głodna.

Nalałam sobie soku i w tym samym momencie siedząca obok mnie pani Justyna zaczęła tuptać podekscytowana nogami, jakby nie mogła wytrzymać z powiedzeniem czegoś.

- Soczku? - przystawiłam do niej karton.

- Nie o to chodzi - pomachała głową, przez co jasne kosmyki włosów znalazły się na całej jej twarzy - Ściągnęliśmy was tu, żeby ogłosić nowinę!

- Nowinę?

Pan Bartek zaczął mówić, ale pani Justyna prędko go uciszyła.

- Nie nie nie, ja im powiem.

- Dobrze dobrze. - zaśmiał się.

Zerknęliśmy na siebie z rodzicami, nie wiedząc o co chodzi.

- Będziemy mieć dziecko.

Nasza trójka automatycznie skierowała oczy na panią Justynę, a nasze brwi dotarły niemal do kosmosu.

- Coo?? O rany, ale super! - zerwałam się z krzesła i chwyciłam panią Justynę z panem Bartkiem za ręce, robiąc z nimi piruety.

Już wyobrażałam sobie tego małego bobosia, którego będę mogła tulić do woli.

- Przecież twoja mama zemdleje ze szczęścia. Truje ci tyłek o wnukach od ponad roku - mama zaczęła się śmiać i też ją wyściskała – Ale się cieszę, gratulacje.

Poranek o zapachu waty cukrowejWhere stories live. Discover now