Wpis 59

578 33 11
                                    

14.07 Niedziela

Obudził mnie dzwoniący telefon. Wychyliłam głowę spod kołdry, ale po zobaczeniu wskazówek budzika, okryłam się nią na nowo. Na kilka sekund zapanowała cisza. Wtedy znów się odezwał. Wydałam serię niezadowolonych jęków i wysunęłam spod kołdry rękę, szukając telefonu na oślep. Chwyciłam go i przyłożyłam do twarzy, mrużąc oślepione oczy.

Psychol z lasu, przeczytałam napis na ekranie i się skrzywiłam. Czego Dawid chciał tak wcześnie rano?

- Halo...

- KAROLCZAKÓWNA, MAMY SYTUACJĘ AWARYJNĄ!! - wrzasną do słuchawki, przez co rozbudziłam się w przeciągu sekundy, prawie spadając na podłogę.

- Że co? Co się stało? O czym ty...

- Łysole z z dolnej części osiedla zaatakowali. Wskakuj w galoty i zasuwaj na boisko za moim blokiem. Liczy się każda sekunda!!! - rozłączył się za nim zdążyłam zadać jakiekolwiek pytanie.

Zerwałam się z łóżka i podbiegłam do drzwi, uderzając się w kolano o taboret. Dorwałam trampki w korytarzu, nie zauważając, że jeden but który włożyłam jest mój, a drugi mamy. Chwyciłam schowany za półką kij bejsbolowy i odblokowałam wszystkie zamki w drzwiach.

- A ty dokąd idziesz tak wcześnie? - mama ze szczoteczką do zębów w ustach, wychyliła głowę zza drzwi łazienki.

- Nie jestem pewna. Chyba na wojnę osiedlowych gangów.

- Na co znowu? - zapytała z buzią pełną pasty, ale ja zdążyłam wystrzelić już z mieszkania.

Moja zadyszka uspokoiła się dopiero w autobusie. Gdy dojechałam, wyskoczyłam na chodnik i biegłam dalej.

Z twarzy lało mi się jak ze zraszaczy w nielegalnej plantacji borówek. Jak to dobrze, że wczoraj przed snem przebrałam się w koszulkę i krótkie spodenki, bo mogłabym nie przeżyć dzisiejszej patelni.

Wyminęłam rzędy bloków, a do moich uszu zaczęły docierać jakieś wrzaski. Przeskoczyłam wszystkie kałuże, które zostały po wczorajszym deszczu i przyśpieszyłam. Zatrzymałam się na boisku z kijem przygotowanym do ataku, a mój oddech przypominał wyjącego kangura, któremu ktoś nadepnął na ogon.

Oczy wszystkich skierowały się w moją stronę. Dwóch chłopaków przestało kopać do siebie piłkę, a trójka innych urwała rozmowę, unosząc brwi.

- W końcu jesteś – zadowolony Dawid objął mnie ramieniem – A to ci po co? - zaskoczył go widok kija w moich rękach.

- Co tu się do diaska odstawia...? - chwyciłam go za kołnierz koszulki, mając ochotę wepchnąć mu kij prosto w gardło.

- I to ma być ten nasz „ratunek"? - Krystian zatrzymał się przed nami i skrzyżował ramiona, przyglądając mi się od góry do dołu - Czy ty masz na sobie piżamę? - zmarszczył brwi, ale ja skupiłam się tylko na tym, jaka to przyjemność podziwiać znów jego anielską buźkę i loczki połyskujące w słońcu.

- Oj nie bądź taki – Dawid pstryknął go w nos. - Bo nakabluje Magduni.

Krystian zdawał się chcieć wykopać na środku boiska dół i mnie w nim zakopać. W centrum handlowym, kiedy Magda przedstawiała go mnie, dziewczynom i Adamowi, wywarłam na nim aż tak paskudne wrażenie...?

- A sobie kabluj. Pewnie powie, że...

- Dobra dobra, skończ bo ci piana pocieknie. – podniósł go i przerzucił sobie przez ramię.

- Puszczaj mnie debilu jeden! - pociągnął go za rudą czuprynę.

Po zobaczeniu ich wspólnych zdjęć w mieszkaniu Dawida, chyba nie tak wyobrażałam ich sobie jako parę.

Poranek o zapachu waty cukrowejWhere stories live. Discover now