Wpis 39

655 31 8
                                    

24.06 Poniedziałek

Od rana lało, a na zachmurzonym niebie co chwilę pojawiały się błyskawice. Siedziałam w fotelu przy uchylonym balkonie, czytając książkę. Budyń leżał na dywanie obok, cicho pochrapując. Rodzice byli w firmie, więc aż do wieczora miałam całe mieszkanie dla siebie. Wsadziłam zakładkę między strony i sprawdziłam, która godzina. Było dopiero po dziesiątej. Zaczęłam się zastanawiać co będę robić przez cały dzień. Po chwili wstałam i zdecydowałam, że na dobry początek przebiorę się z piżamy.

Weszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę. Budyń słysząc skrzypnięcie jej drzwiczek, od razu znalazł się obok mnie. Miauknął pełen nadziei, że coś dostanie, więc dałam mu do miski pół smakołyka. Przyjrzałam się całej jej zawartości, ale nie znalazłam niczego na co miałabym ochotę. Przypomniałam sobie o tym pysznym placku truskawkowym, który kupiłam wczoraj na jarmarku i za wszelką cenę zapragnęłam znów go zjeść. Rozmyślałam przez chwilę, po czym zaczęłam szukać w internecie jakiś przepisów. Weszłam w pierwszy lepszy i zaczęłam analizować go na najwyższych obrotach mózgowych. Okej, najpierw trzeba było ubić jajka z cukrem na biszkopt, wsypać mąkę, proszek do pieczenia i cukier waniliowy, wymieszać i upiec. Prościzna. Potem pojawiał się pierwszy godny podziwu przeciwnik, a konkretniej, masa. Zrobienie jej nie było już takie proste, ale przemawiająca przezemnie żądza plackowa szeptała mi, że to dla nas żadne wyzwanie. Na sam koniec trzeba było ułożyć truskawki na gotowym już cieście, zalać galaretką i włożyć do lodówki. DOBRA! DO ROBOTY.

Ubrałam różowy płaszcz przeciwdeszczowy i kalosze w tym samym kolorze. Chwyciłam parasol w króliczki i wyszłam na klatkę schodową.

- Pilnuj mieszkania, Budyńszczak.

Zajrzałam do kieszeni, czy aby na pewno wzięłam listę z potrzebnymi składnikami. Była na swoim miejscu, więc weszłam do windy i zjechałam na parter. Stanęłam przed blokiem, nasłuchując burzy, ale wyglądało na to, że na razie przeszła, więc rozłożyłam parasol i potuptałam w kierunku marketu.

Przez prawie pięć minut stałam przed regałem, zastanawiając się, którą kupić mąkę. Ostatecznie się poddałam i chwyciłam wszystkie rodzaje jakie znalazłam. Przyjrzałam się liście, a następnie temu co nawrzucałam do wózka. Miałam już wszystko oprócz truskawek. Przeszłam na dział z owocami. Sięgnęłam po dwa pudełka, przeklinając w myślach ludzi, którzy ustawili je tak wysoko. Ruszyłam do kas, zapatrzona w telefon. Napisałam dziewczynom i Adamowi, że jeżeli chcą, to mogą przyjść po południu na domowe wypieki w moim wykonaniu. Każdy z nich wyświetlił, ale nikt nie odpisał. Czemu to się zawsze dzieję, kiedy mówię im, że gotuję...?

Gdy byłam już prawie przy kasach, kątem oka zobaczyłam znajomą bluzę. Przystanęłam i wróciłam się kilka kroków. Szymański kucał przed regałem z kawą,a jego mina wyglądała, jakby podejmował właśnie najważniejszą decyzję w swoim życiu. Może miał tak jak ja z mąką i nie wiedział, którą wybrać.

- Dzień doberek. - pochyliłam się nad jego plecami z uśmiechem.

On od razu odwrócił głowę od regału i popatrzył na mnie zaskoczony.

- Zawsze musisz się tak do mnie zakradać? - wstał.

Jego włosy były w kompletnym nieładzie, a poirytowana twarz sprawiała wrażenie, jakby wstał dziesięć minut temu. Oho, ktoś tu się nie wyspał.

- Nie chciałam pana przestraszyć. - zaśmiałam się przepraszająco.

- Jesteś tu z rodzicami? - zerknął na zawartość mojego wózka

- Nie, przyszłam po składniki na placek truskawkowy.

Na jego czole pojawiła się zmarszczka, jakby niemożliwym było, że chociażby zbliżam się do kuchni.

- Umiesz piec?

- Niezbyt, ale mama kupiła w tamtym roku gaśnicę w razie gdybym znowu podpaliła kuchnię.

- Znowu? - zmarszczył brwi, ale nim zdążyłam odpowiedzieć, machnął ręką i poszedł do kasy, rezygnując z poznania tej historii.

Wyszliśmy przed market. Lało jeszcze mocniej, niż wtedy, gdy wyszłam z bloku, a szarobure niebo co kilka sekund rozświetlały błyskawice. Szymański zerknął na torbę z zakupami, którą trzymałam, a następnie na mnie.

- Podwieźć cię do domu?

- Nie trzeba, mam niedaleko. - rozłożyłam parasol. - Do widzenia. - pomachałam mu, wychodząc spod zadaszenia.

Zrobiłam zaledwie dwa kroki, a dół mojej torby się rozerwał i wszystkie zakupy wylądowały w kałuży. Spojrzałam na nie, a następnie na Szymańskiego, ale on wcale nie wydawał się zaskoczony, że coś takiego mi się przydarzyło.

Zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle, więc zerknęłam, czy zakupy nie sturlały się z tylnego fotela na podłogę. O dach samochodu uderzał deszcz, a wycieraczki na przedniej szybie pracowały w pocie czoła. Nie sprawiało to jednak, że drogę było idealnie widać. Światło zmieniło się na zielone, więc Szymański wcisnął gaz.

- Ma pan na dzisiaj jakieś plany? - zerknęłam na niego, żeby przerwać jakoś ciszę.

- Nieszczególnie. - włączył kierunkowskaz. - Może zcznę remont łazienki, a może coś narysuje. Popatrzyłam na niego zdziwiona.

- Rysuje pan?? - zaczęłam się ekscytować – Nie wiedziałam, że taki z pana artysta. Muszę koniecznie zobaczyć te rysunki.

Szymański się uśmiechnął.

- Jesteśmy. - zatrzymał samochód i dopiero wtedy zorientowałam się, że stoimy pod moim blokiem.

- Dziękuję za podwózkę. - wyszłam z samochodu, rozkładając parasol. Podeszłam do domofonu, mając zamiar wpisać kod i wtedy usłyszałam jego głos, wołający zza opuszczonej szyby

- Karolczak, zakupy!

Zaśmiałam się i szybko po nie wróciłam.

Gdy placek był gotowy, zrobiłam mu zdjęcie z każdej strony i zadzwoniłam do Magdy na kamerze. Z dumą uniosłam talerz do telefonu, żeby mogła dokładniej mu się przyjrzeć i żałować, że nie skorzystała z oferty, ale jakoś nie wyglądała na przekonaną.

- Próbowałaś go już w ogóle?

- Nie, ale na pewno smakuje tak dobrze jak wygląda.

Ugryzłam kawałek z uśmiechem i po sekundzie zmarszczyłam brwi. Sądząc jednak, że to pierwszy szok smakowy, jadłam dalej. Chwilę później skrzywiłam się, popatrzyłam załamana na Magdę i poleciałam wszystko wypluć.

Moje bazgroły w gratisie

Moje bazgroły w gratisie

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Poranek o zapachu waty cukrowejWhere stories live. Discover now