Wpis 14

761 30 3
                                    

30.05 Czwartek

- Jak było w szkole? - zapytała mama, kiedy tylko wsiadłam do samochodu.

- Dobrze.

- I tyle?

- Nie działo się nic wartego opowieści. - zapięłam pas i odjechałyśmy spod szkoły. - Jedynie Szymański mnie wkurzał.

- I co takiego znów zrobił ten nieszczęsny pan Szymański? - wywróciła oczami.

- Oparłam tylko głowę o ławkę, a on stwierdził, że znów śpię na jego lekcji...

Na mamie nie zrobiło wrażenia moje narzekanie, bo od jakiegoś czasu ma Szymańskiego za chodzące bóstwo.

„Gdyby nie pan Szymański, to nie wiadomo co zrobiłby tamten wariat"

„Pan Szymański jest taki miły, pomógł ci na sprawdzianie"

Pan Szymański to, pan Szymański tamto. I tak w kółko...

Sama już nie wiem co powinnam o nim myśleć. Raz sprawia wrażenie jakby próbował być miły, a innym razem wręcz przeciwnie.

Kiedy chciałam już zmienić temat, z jej ust padło bardzo niebezpieczne pytanie i tak oto dowiedziała się o moich ocenach z angielskiego.

Już myślałam, że wyląduje za drzwiami samochodu, ale mama jedynie stwierdziła, że znajdzie mi jakieś korepetycje, więc od razu ogłosiłam sprzeciw!

Zatrzymałyśmy się na parkingu pod marketem. Poszłam po wózek i weszłyśmy do sklepu. Spotkałyśmy naszą sąsiadkę, więc się z nią przywitałam.

- Pójdę się porozglądać. - czym prędzej się ulotniłam, chcąc uniknąć piętnastominutowej pogawędki o niczym.

Poszłam na dział ze słodyczami, zastanawiając się, który smak żelek wybrać. Ostatecznie wzięłam oba.

Odwróciłam się i w tym samym momencie ktoś schował się za regałem z chrupkami.

Podeszłam tam szybkim krokiem, ale nikogo tam nie było.

Na szczęście, znów się przewidziałam.

W oczy rzuciła mi się różowa koszula nocna w koty i instynktownie potuptałam w jej kierunku. Jej cena wydała mi się podejrzanie niska, ale okazało się, że była jakaś promocja, więc bez zastanowienia zdjęłam jedną z wieszaka, ogłaszając wewnętrznie samej sobie, że już nie wypuszczę jej z rąk.

Kiedy wróciła mama, od razu zmrużyła podejrzliwie oczy, widząc, ile trzymam rzeczy. Zaczęłam się jednak tłumaczyć i w końcu wszystko wylądowało w wózku.

Kupiłyśmy składniki na obiad i poszłyśmy do kasy.

Wróciłyśmy do domu i wyglądało na to, że taty jeszcze nie było. Rozpakowałyśmy zakupy w kuchni i mama wzięła się za przygotowywanie obiadu, więc jej pomogłam. Kto by pomyślał, że kulanie klusek jest takie męczące.

Budyń plątał się cały czas pod nogami, chcąc wyłudzić kawałek pieczeni, dlatego, kiedy mama nie patrzyła, rzuciłam mu kawałek do miski.

Nakryłyśmy do stołu i gdy wszystko było już gotowe, akurat wrócił tata. Zjedliśmy i poszłam do salonu odrabiać lekcję. Siedziałam nad matematyką prawie dwie godziny, aż w końcu moje oczy zaczęły przypominać pustynię.

Wykąpałam się, przebrałam w nową piżamę i rzuciłam na łóżko. Otworzyłam książkę, którą dostałam od rodziców na urodziny i dokończyłam rozdział. Tego, że to ten durny dzieciak był ukatrupił główną bohaterkę się nie spodziewałam. Choć od początku coś tak czułam, żeby mu nie ufać...

Do pokoju weszła mama.

- Znalazłam ci korepetycje. Zaczniesz w niedziele.

- Czyli nie żartowałaś?? Ale mamooo... - zawyłam zrozpaczona i pobiegłam za nią do salonu, padając jej błagalnie do stup.

Co za katastrofa...

Poranek o zapachu waty cukrowejWhere stories live. Discover now