Wpis 29

671 37 2
                                    

14.06 Piątek

Siedziałam z Szymańskim w moim pokoju nad angielskim. Byłam już totalnie wykończona, a zostało jeszcze ponad dziesięć minut tej udręki. Kiedy w końcu skoczyliśmy, odprowadziłam go do drzwi. Gdy wychodził, między jego nogami przebiegł Budyń. Wybiegł na klatkę schodową, więc natychmiast pobiegłam za nim.

- Budyń, ty urwipułciu, wracaj tu! - wołałam,ale zbiegł na sam dół.

Był już prawie przy drzwiach, ale na szczęście były zamknięte. Wtedy do bloku weszła moja sąsiadka, a Budyń wykorzystując sytuację, wybiegł na zewnątrz. Minęłam ją, przez co o mało nie upuściła zakupów. Zatrzymałam się i zaczęłam rozglądać po parkingu. Nigdzie nie wypatrzyłam Budynia. Chodziłam i rozglądałam się między samochodami, kiedy nagle zatrzymał się obok mnie motor. Dopiero po chwili zajarzyłam, że siedzi na nim Szymański.

- Wsiadaj, Karolczak, wiem gdzie pobiegł.

Zamrugałam kilka razy, zszokowana tą sytuacją. Ruszyliśmy, więc zaczęłam wrzeszczeć i szybko chwyciłam się Szymańskiego. Wyjechaliśmy z osiedla i zobaczyłam, jak Budyń przebiega na drugą stronę ulicy. Skręciliśmy tam i kiedy się zatrzymaliśmy, podbiegłam do niego, za nim był zajęty wąchaniem jakiegoś krzaka. Zakradłam się do niego i prędko wzięłam go na ręce. Miauknął oburzony, ale o dziwo siedział spokojnie. I o to wtedy moje nogi pokazały po raz kolejny, że są w stanie wywalić się na prostej drodze. Już miałam w głowie wizję, jak moja łepetyna ląduje na krawężniku i jak wszystkie piękne chwile, gdy objadałam się słodyczami przelatują mi przed oczami. Wtedy poczułam jak Szymański mnie chwyta, jednocześnie łapiąc Budynia.

- Nic ci nie jest? - zapytał podejrzanie miłym głosem.

Budyń wyskoczył mu z rąk, ale zamiast uciekać, usiadł obok nas na chodniku. Szymański się we mnie wpatrywał i nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Niespodziewanie chwycił mnie za jedną i zaraz za drugą rękę. Zbliżył się do mnie, a ja czułam jak moje serce jest bliskie palpitacji. Jego twarz była coraz bliżej mojej, a gdy dzieliły nas jedynie milimetry, usłyszałam gdzieś za nami znajomą muzykę.

Otworzyłam oczy i natychmiast wyłączyłam budzik leżący obok łóżka. Co to miał być kurna za sen...?

Weszłam do klasy od polskiego. Była przerwa, więc nie wszyscy jeszcze przyszli. Usiadłam w ławce przed Kaśką i Adamem. Przywitałam się z nimi i ci od razu przerwali rozmowę.

- Które ładniejsze? - pokazała mi zdjęcie kolczyków - Adam mówi, że obie pary mu się podobają i nie ogarnia, że ma wybrać tylko jedną.

Przyglądałam się im chwilę.

- Różowe serduszka. - powiedziałam, więc Kaśka się skrzywiła i spojrzała na ekran swojego telefonu.

Kilka minut po dzwonku obok mnie usiadła Anka.

- Czemu nie było cię wczoraj w szkole? - przemyciłam pod ławką ciastko i jej je podałam.

- Nie nauczyłam się na sprawdzian z angielskiego. - zakryła się podręcznikiem, żeby je zjeść.

Na niemieckim, kiedy tylko pani Antos skończyła sprawdzać obecność, zgłosiłam się do odpowiedzi. Trudniejszych pytań już sobie wymyślić nie mogła... Na szczęście dostałam dwa, więc miałam święty spokój z tym przedmiotem. No chyba, że wymyśliłaby nagle jakąś niezapowiedzianą kartkówkę. Do końca lekcji opowiadała siedzącym przed biurkiem chłopakom o swoich planach na wakacje, bo wszyscy ją o to wypytywali. Miała zamiar jechać gdzieś nad jezioro, ale nie słuchałam jej ględzenia, więc nie jestem pewna gdzie.

- Jest mi strasznie przykro, że jestem tu z wami tylko do końca roku szkolnego, bo tak was polubiłam. - mówiła to niby do całej klasy, ale magicznym cudem patrzyła wtedy jedynie na chłopaków.

Popatrzyłyśmy na siebie z Anką i zaraz zobaczyłam jak wystawia język na zewnątrz i przystawia palec do ust, udając, że wymiotuje.

Pani Mazur przyniosła nam na matematykę ciasto, które piekła wczoraj z mężem. Uwielbiam jej wypieki. Są lepsze niż w niejednej cukierni.

- Ktoś chce nadrobić jeszcze jakąś ocenę? Jeśli nie, to możecie zająć się swoimi spawami.

Zgłosiło się kilka osób, więc je przepytała.Reszta klasy robiła co chciała.

Weźcie ją zablokujcie: Magdunia, jak tam twój kochaś? O której się spotykacie?

Szczypiorek: To nie mój kochaś... O osiemnastej.

Nawet gdybym chciała, to nie mogłam ich wystalkować, bo miałam wtedy korepetycje.

Spotkałam się z nią na przerwie i dałam jej kawałek ciasta od pani Mazur. Przed angielskim, przyszła do nas wicedyrektorka i powiedziała, że możemy iść do domu, bo pan Szymański ma coś do załatwienia i go nie będzie.

Wysiadłam z autobusu i zobaczyłam, że przed blokiem rosną stokrotki. Zerwałam kilka i wróciłam do domu. Rodzice szykowali w kuchni obiad.

- Co tam pichcicie? - podeszłam do nich.

Zobaczyłam smażące się placki ziemniaczane i aż zrobiłam się głodna. Chwyciłam szklankę i nalałam do niej wody. Wsadziłam do niej kwiatki i położyłam na stole. Budyń spał na parapecie. Dałam mu buziaka w nos, więc otworzył oczy i zaraz zamknął je z powrotem, zaczynając mruczeć. - Jak było w szkole? - zapytała mama.

- W sumie nie ma co opowiadać. Przez większość lekcji nic nie robiliśmy.

Po obiedzie poszłam poleżeć na kanapie i pooglądać telewizję. Przysnęło mi się i kiedy się obudziłam, zostało mało czasu do korepetycji.

Gdy przyszedł Szymański, nie wiedzieć czemu wolałam patrzeć w każdym innym kierunku, niż na niego. Usiedliśmy przy stoliku w moim pokoju, a ja czułam jak zżera mnie stres. W końcu nie miałam wyboru i spojrzałam na niego, kiedy się do mnie odezwał. Wtedy przypomniałam sobie scenę z mojego snu i zrobiłam się burakiem. On nagle zamilkł, najwidoczniej to zauważając.

- Idę do toalety. - zerwałam się na nogi.

Wsadziłam twarz pod zimną wodę i oparłam czoło o lustro. Co ja odwalałam? To był przecież tylko głupi sen, a ja stresowałam się jakby co najmniej wydarzył się naprawdę.

Uderzyłam się po policzkach, przyglądając się swojemu odbiciu i wróciłam do pokoju. Budyń łasił się do Szymańskiego, a ten głaskał go po szyi. Gdy siadałam na miejsce, czułam jak mi się przygląda. Wzięłam się na rozwiązywanie jednego z zadań potrzebnego mi do poprawienia zaległego sprawdzianu. Siedzieliśmy w ciszy i jedna rzecz cały czas nie dawała mi spokoju. W końcu popatrzyłam na Szymańskiego, który, gdy tylko to zauważył, oderwał wzrok od swoich notatek i również na mnie spojrzał.

- O co chodzi, Karolczak?

- Ma pan motor? - przyglądałam mu się uważnie.

Jego brwi się zmarszczyły.

- Mam.

- Niech nigdy nie łapie pan na nim kota. - wróciłam do zadania.

Jutro o 18 nowy rozdział ał ał łał

Poranek o zapachu waty cukrowejWhere stories live. Discover now