Wpis 58

697 38 8
                                    

13.07 Sobota

Kręciłam się na fotelu przy biurku, a mój mózg pracował na najwyższych obrotach od prawie trzydziestu minut. Jak to możliwe, że Szymański rozważa przeniesienie się do innej szkoły? W dodatku do trójki... Przecież to kompletna katastrofa. Na pewno nie odmówi prywatnemu liceum, w którym wszystko jest na najwyższym poziomie, uczniowie pilnie się uczą, a pracownikom płacą dwa razy tyle co u nas. Wcale się nie dziwie, że do niego wypisują. W końcu jeździ tam co roku ze swoją klasą na olimpiady, które zawsze wygrywają. A co jeżeli się zgodzi...?

Zatrzymałam się i odchyliłam głowę do tyłu. Nie chciałam, żeby odchodził z naszej szkoły. Angielski z kimś innym to nie było by już to samo. No i pewnie nie widywalibyśmy się już tyle co do tej pory...

Musiałam wymyślić jakiś sposób, który przekona go, żeby został. Tylko jaki? Rozmyślałam i rozmyślałam, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Przyłożyłam policzek do biurka i zerknęłam za okno, za którym słońce było całkiem przysłonięte ciemnymi chmurami. Wtedy w oczy wrzuciła mi się biblioteka w budowie. Podniosłam się z fotela tak nagle, że aż Budyń spadł z łóżka z najeżonym ogonem. Już wiem! Wiem jak go przekonać!

Wybiegłam prędko z pokoju, kierując się do korytarza i w pośpiechu ubrałam buty. Złapałam za kurtkę, chwyciłam parasol i wybiegłam na klatkę schodową.

- Wychodzę. - zawołałam do rodziców.

- Co, jak to? A co ze śniadaniem? - usłyszałam głos taty, ale zdążyłam już zamknąć za sobą drzwi i zbiec na dół.

___________________________________________________________

Złapałam za klamkę drewnianej furtki i weszłam do ogrodu, idąc wzdłuż wąskiego chodnika z kamienia. Zatrzymałam się przed drzwiami i nacisnęłam dzwonek. Po dłuższej chwili usłyszałam kroki, więc się wyprostowałam. Drzwi się otworzyły i gdy tylko spojrzenie Szymańskiego mnie napotkało, jego brwi nieco się uniosły.

- Dzień doberek.- rozszerzyłam uśmiech na połowę twarzy, starając się jednocześnie, żeby moje wewnętrzne histeryzacje, które powstały po zauważeniu, że Szymański stoi przede mną w samej koszulce i bokserkach, nie wytrąciły mnie z realizacji mojego planu.

- Co tu robisz, coś się stało? - przyglądał mi się z zaciekawieniem, a jednocześnie sprawiał wrażenie, jakby jego intuicja podpowiadała mu, że coś kombinuję.

- Jest pan teraz czymś zajęty? - przechyliłam nieco głowę, wyczekując odpowiedzi.

- Nie, ale...

- Świetnie - złożyłam parasol i przeszłam pod jego ramieniem, wchodząc do środka. Zdezorientowany wzrok Szymańskiego podążył za mną, a ja przystanęłam w holu i odwróciłam się do niego przodem, ściskając za plecami parasolkę. Mimo, że miałam ją przez całą drogę, z końców mojej sukienki i tak kapały pojedyncze krople wody. - Potrzebuję czegoś ze szkolnej biblioteki, ale woźne mnie nie wpuszczą. Za to gdyby zobaczyły, że jestem z panem, to na pewno pozwoliłby na chwilę wejść nam do środka.

Szymański zmarszczył brwi.

- Chcesz, żebym pojechał z tobą do szkoły? - zamknął drzwi, za którymi szalała ulewa, a jego ręka puściła klamkę, którą przez cały czas ściskała.

- Dokładnie tak.- przyglądałam mu się zadowolona.

- Takie to pilne, że przychodzisz do mnie o tej porze i w dodatku bez zapowiedzi? - skrzyżował ramiona.

- Bardzo pilne.

Szymański nie wyglądał na zbytnio przekonanego. Wpatrywał się we mnie, jakby zastanawiał się co postanowić, ale kiedy w moich oczach pojawiły się błagalne iskierki, przymknął powieki i westchnął zrezygnowany.

Poranek o zapachu waty cukrowejWhere stories live. Discover now