Wpis 31

783 36 13
                                    

16.06 Niedziela

Przyglądałam się sobie w lustrze. Miałam na sobie sukienkę w słoneczniki, którą wczoraj kupiłam. Spięłam włosy w kucyk i wyszłam z pokoju. Rodzice jeszcze się szykowali. Mama wyciągnęła z szafy wszystkie swoje sukienki i nie mogła się zdecydować, którą ubrać. Tata założył elegancką białą koszulę i hawajskie spodenki. Nie ma co, idealne połączenie. Usiadłam przed telewizorem i wygłaskałam Budynia. Zadzwoniła Magda, więc rozłożyłam się na kanapie i gadałyśmy dopóki rodzice nie byli gotowi do wyjścia. Pożegnałam ją i wyjechaliśmy. Nie minęła minuta, a stanęliśmy w korku. Kiedy w końcu przejechaliśmy więcej niż dwieście metrów, o czymś sobie przypomniałam.

- Tata, stój, zapomnieliśmy prezent dla pana Bartka! - wrzasnęłam, więc zahamowaliśmy z piskiem opon.

Gdy nareszcie dojechaliśmy, od razu poleciałam przywitać się z Maksiem, który biegł w moją stronę. Uściskałam panią Justynę, a potem wykonując piruet, uklękłam przed panem Bartkiem i wręczyłam mu prezent. Przytulił mnie oraz moich rodziców i nam podziękował. Było już sporo osób i przyjechaliśmy prawie ostatni. Połowy z nich nie znałam, a drugą połowę jedynie kojarzyłam z innych naszych spotkań. Wypatrzyłam siedzącego na tarasie Szymańskiego. Rozmawiał z jakąś parą, co jakiś czas się z nimi śmiejąc. Jeszcze niedawno krzywiłabym się, gdybym tylko go zobaczyła, a teraz wcale nie przeszkadzało mi, że tam był. Zauważył, że się mu przyglądam, więc nie wiedząc co zrobić, po prostu się uśmiechnęłam. On odwzajemnił uśmiech i wrócił do rozmowy. Pan Bartek otworzył prezent od nas i kiedy zobaczył krawat, śmiał się przez prawie pięć minut.

- Od jutra chodzę w nim do pracy. - ogłosił.

Maks przyniósł mi pod nogi piłkę, więc ją podniosłam i rzuciłam przed siebie. Nie chciał jej oddać, więc zaczęłam go gonić, a rodzice poszli usiąść na tarasie z innymi. Głos mamy witającej się z Szymańskim usłyszałam nawet z końca ogrodu. Przy płocie rozmawiały pani Anastazja i pani Ola, które przyleciały z ameryki specjalnie na urodziny pana Bartka.

- Ale masz śliczną sukienkę. Uwielbiam słoneczniki. - pani Anastazja wypuściła z ust dym papierosa.

Zagadałyśmy się i jak zwykle opowiadała mi pokrótce o nowych policyjnych sprawach.

- To jednak niebezpieczniejszy zawód, niż myślałam. - wyobraziłam sobie jak biegam z pistoletem, strzelając do przestępców.

- Ej, bycie dentystką też bywa niebezpieczne. Raz prawie straciłam kciuk. - oburzyła się pani Ola, jej żona.

Zaśmiałam się i poczułam, jak Maks trąca moją dłoń nosem. Rzuciłam mu znów piłkę i zobaczyłam Szymańskiego wychodzącego z tarasu.

- Kuba, chodź do nas. - zawołała pani Ola, więc popatrzył w naszą stronę i do nas podszedł. - Jak tam w szkole? Dzieciaki dają ci popalić?

- Tak, a szczególnie taki jeden. - mówiąc to spojrzał na mnie, więc natychmiast się oburzyłam.

- Chodźcie wszyscy. - zawołała pani Justyna,więc poszliśmy na taras.

Pomogłam jej nalać szampana do kieliszków i wszyscy wspólnie opiliśmy zdrowie pana Bartka. No prawie wszyscy, bo pani Justyna nie mogła pić ze względu na ciążę. Na grillu smażyły się różne smakowitości i zapragnęłam zjeść je wszystkie.

- Nie mogę doczekać się wyjazdu nad jezioro. - ekscytowała się pani Justyna.

I tak oto dowiedziałam się, że Szymański też jedzie. W sumie mogłam się tego spodziewać.

Jedzenie było już gotowe, więc naładowałam sobie wszystkiego po trochu i usiadłam przy stole z pełnym talerzem. Mama podała mi tacę z kiełbaskami, ale, że więcej nie byłam w stanie zmieścić na talerz, posłałam ją dalej.

Poranek o zapachu waty cukrowejWhere stories live. Discover now