Wpis 65

1.6K 63 92
                                    

20.07 Sobota

- Dwieście osiemdziesiąt złotych poproszę. - kobieta stojąca za ladą podała mi niewielki bukiet kwiatów.

Otworzyłam torebkę i wyciągnęłam z portfela kartę pani Justyny.

- Ale piękna sukienka, idziesz na bal? - za moimi plecami odezwał się dziecięcy głos, więc odwróciłam się, gdy tylko zapłaciłam.

- Na ślub. - posłałam uśmiech dziewczynce, która nie odrywała oczu od mojej  pudrowo różowej sukienki.

- Nie jesteś za młoda, żeby brać ślub? No i sukienkę masz nie w tym kolorze co trzeba.

Wszyscy klienci w kolejce przyglądali mi się, jakby wyczekiwali kulminacyjnej sceny w serialu.

- To nie ja jestem panną młodą. - zaśmiałam się zmieszana.

- A kto? - zapytała o to w taki sposób, że aż poczułam wyrzuty sumienia, że to nie ja miałam paradować z welonem. - I co ci się stało w rękę?

- Olu, zostaw już panią, nie widzisz, że się spieszy? - mama chwyciła jej ramię.

Dziewczynka popatrzyła oburzona na nią, a następnie na mnie, oczekując jakiejś reakcji. Nie wiedząc co zrobić, wyszczerzyłam się i pośpiesznie wyszłam z kwieciarni.

Na niebie nie było ani jednej chmury, a słońce grzało tak mocno, że zaczęłam zastanawiać się, czy makijaż nie spłynął mi z twarzy razem ze skórą. Na szczęście miałam do pokonania tylko dwadzieścia minut drogi.

Weszłam do ogrodu. Za drzwiami czekał na mnie Maks i jego ogon pracujący jak wycieraczki podczas największej ulewy. Dałam mu buziaka i podążyłam za plątaniną głosów dobiegającą z głębi domu.

Stanęłam w progu sypialni. Nie zdążyłam nawet powiedzieć, że już wróciłam, a bukiet znalazł się w rękach mamy.

- Trzeba szybko zabrać kwiaty z tej duchoty. - minęła mnie i zniknęła w kuchni.

Podeszłam do pani Justyny siedzącej na taborecie przed lustrem. Nad nią stała jej mama i pani Ania. Jedna z nich nakładała cienie na jej powieki, a druga nawijała jasne kosmyki włosów na lokówkę.

- Ale pięknie pani wygląda. - nie mogłam oderwać wzroku od białej sukni opadającej na dywan.

Pani Justyna zachichotała.

- Dziękuję kochana.

- Gdzie pan Bartek? Jego też muszę obejrzeć od góry do dołu.

- Ubiera się w łazience z twoim tatą. - odwróciła głowę w moją stronę.

- Nie ruszaj się bo będę musiała zacząć od początku. - upomniała ją pani Ania, przytrzymując jej głowę.

Wyszłam z sypialni, poprawiłam po drodze koka przed lustrem i przeszłam przez salon. Po chwili przystanęłam, zauważając pana Bartka i mojego tatę przeczesujących całą łazienkę.

- Co wy robicie? - zapytałam, a oni zerwali się na równe nogi, przypominając włamywaczy nakrytych na gorącym uczynku.

- To tylko ty. - pan Bartek złapał się za serce i z na wpół zapiętą koszulą usiadł na brzegu wanny.

- Zgubiliście coś?

- Cicho, bo Justyna usłyszy. - tata zaciągnął mnie do łazienki i zamknął drzwi.

- Co usłyszy? O czym ty mówisz?

- Zapodziałem gdzieś portfel. - powiedział pan Bartek.

- Potrzebujecie coś jeszcze kupić?

Poranek o zapachu waty cukrowejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz