~53~

1.2K 83 40
                                    

Vinterr nic na to nie odpowiedział, zamiast słów w powietrzu rozbrzmiał tak dobrze znany mi dźwięk ostrza przecinającego powietrze. Całe moje wnętrze zadrżało wypełnione dziwną rozkoszą. Skupiłem się na postaci Vinterra, obserwując jak dobywa kolejnego noża, wykonuje płynną sekwencję ruchów, a po chwili kolejne ostrze przeszyło świat i gładko wbiło się w stojącą kilkanaście metrów dalej tarczę. Wpatrywałem się stęskniony w rękojeść wystającą z traczy, tak bardzo chciałem znów stanąć naprzeciwko celu i posłać w jego kierunku strzałę lub sztylet. Niewiele myśląc podniosłem się z ziemi, widząc, jak książę przymierza się do kolejnego rzutu. Powoli, podszedłem w pobliże punktu docelowego rzucanych przedmiotów, idealnie w momencie, gdy kolejny przemierzył przestrzeń. Nie pytając o pozwolenie sięgnąłem po broń, ta z lekkim oporem wysunęły się. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, gdy poczułem jej ciężar w palcach. Wyciągnąwszy wszystkie trzy ostrza powróciłem do księcia bardzo powolnym krokiem, chcąc jak najdłużej nacieszyć się ich chłodem. Od razu wyczułem, jak dobrze są one wykonane, odpowiednio wyważone, wygodnie leżące w dłoni. Były ozdobione grawerem przedstawiające pawie pióro, ciągnące się od nasady rękojeści do połowy ostrza, po oby stronach sztyletu. Kilka razy przejechałem po zdobieniu opuszkami palców. Jako Wilk z łatwością rozpoznawałem dobry oręż, szczególnie jeśli należał on do mojego własnego ekwipunku, ten, który trzymałem w ręce bez wątpienia powinien napawać dumą jego wykonawcę. Było to naprawdę cudowne dzieło, bez wątpienia drogie, ale warte swojej ceny. Przez chwilę pomyślałem, iż nawet Wilczyca poczuła by choć cień uznania w stosunku do rzemieślnika, który go wykonał, a była ona bardzo wybredna w tej kwestii. Między innymi dlatego właśnie niemalże cały ekwipunek Watahy wychodził spod jej ręki, gdyż nic innego nie było w jej opinie dostatecznie dobre, by jej uczniowie mogli się tym posługiwać. Niestety miało to również swoje wady, gdyż z tego powodu mimowolnie Wilki potrafiły stać się w tych kwestiach bardzo wybredne. Owszem do jednorazowego użytku mogliśmy wziąć w dłoń coś gorszej jakości i wciąż posługiwaliśmy się tym z nie mniejszą wprawą i umiejętnością, jednak, gdyby ktoś kazał nam przez dłuższy czas używać takiej broni, to skończyłoby się to co najmniej na niezwykle niezadowolonych, głośnych i męczących dla otoczenia komentarzach i narzekaniach. Co najmniej...

Uśmiechnąłem się pod nosem, przypominając sobie jedną z misji, na której byłem z tatą i wujkiem Maksem. Wspólnie musieliśmy udać się poza granice Belond do Rohii. Nie pamiętałem już dokładnie celu naszej podróży, jednak zamiast tego mój umysł wypełniło wspomnienie spotkania grupy tamtejszych wojowników. Lud żyjący w Rohii cenił sobie silę ponad wszystko, chcąc móc skorzystać z ich pomocy, albo chociaż z tego, by nie przeszkodzili nam oni w naszym zadaniu, musieliśmy więc udowodnić im swoją. Próbą miał być pojedynek na miecze z jednym z nich, a że z naszej trójki tylko mój tata potrafił władać tą bronią, to on został naszym czempionem. Przed oczami stanął mi obraz jego sylwetki, stojącej naprzeciwko Rohickiego wojownika, pośrodku areny, której obszar wyznaczał krąg zasiadających na ziemi widzów, w tym mnie. I jego mina, wykrzywiająca się w grymasie, gdy jeden z wojowników podał mu swój miecz, nieumywający się do tego z czym tata pracował na co dzień. Tata co prawda walki nie wygrał, jednak walczył tak wytrwale, iż udało mu się zaimponować tubylcom, szczególnie iż ci z początku widząc nasze uzbrojenie, wyśmiali nasze żądanie wyzwania walki, uznając, że jakiś marny łucznik nie może mierzyć się z żadnym z nich. Jednak nie to było w tym wspomnieniu najważniejsze. Najważniejszy był moment, gdy walka dobiegła końca, a Aldeman odrzucił od siebie miecz z taką odrazą na twarzy, jakby była to najbardziej plugawa rzecz, jaką trzymał w dłoniach.

Jednak nożami, które właśnie trzymałem w dłoniach, nawet on by nie pogardził. Niezwykle niechętnie oddałem broń właścicielowi, pozwalając sobie przynajmniej jeszcze na chwilę zatrzymać jedno z ostrzy, chcąc cieszyć się uczuciem, jakie dawało dzierżenie go. Ze względu na to, że trzeci nóż i tak musiałby zostać przez niego tymczasowo gdzieś odłożony, książę nie zwrócił na to uwagi i ponownie posłał dwa ostrza w kierunku celu. Jednak tym razem wybrał on trochę bardziej oddaloną tarczę. Pomiędzy dwoma rzutami wyjaśnił mi, iż jeszcze za młodu, gdy nabrał już wprawy w rzucaniu, obrał sobie system, polegający na tym, iż po trzech udanych rzutach z rzędu zwiększał on stopniowo trudność ćwiczeń, po prze wybieranie coraz to bardziej oddalonych, lub ukrytych tarcz. W żaden sposób tego nie skomentowałem, jeśli taki trening sprawiał mu przyjemność i pozwalał mu na rozwój, to mi nic do tego, szczególnie, gdy ćwiczył już tyle lat. Po drugim rzucie odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął, jakby był pod wrażeniem czegoś.

Odzyskać Wolność {Wilcze Kroniki}Where stories live. Discover now