~96~

443 48 18
                                    

Zacząłem rozdzielać kolejne kostki, uśmiechając się szeroko, nie tylko za sprawą słodkości, ale też świadomości tego z kim się nią dzielę. Obecność dwójki mężczyzn tuż obok, była tak wspaniała, iż ciągle nie docierała do mnie w pełni. Czułem, że gdzieś w środku tak naprawdę cały czas wyczekuję chwili, gdy ci po prostu znikną, rozpłyną się, okazując jedynie zwidami, albo wybudzę się ze snu, którego częścią byli. Jednak ilekroć czułem ciepło ich dłoni, tuż koło swojej, podając im czekoladę, wiedziałem że to musi byś prawdziwe. Nawet w akcie największej desperacji i tęsknoty, mój umysł nie byłby w stanie stworzyć złudzenia tak realnego i pełnego. Gdy patrzyłem w oczy mojego taty, widziałem w nich jeszcze większą miłość niż kiedykolwiek wcześniej, radość i ulgę, których nie dało opisać się słowami, a które po kilku minutach sprawiły, iż po jego policzkach zaczęły spływać nowe łzy wzruszenia.

Widząc to Maks, uśmiechnął się do niego pobłażliwie i sięgając do swojej torby.

- Al, ty znowu płaczesz? – rzucił, podając mu chusteczkę, widocznie przewidując, że przybycie tutaj na pewno skończy się ogromem łez.

- Tak. Co, zabronisz mi? – odparł, dając do zrozumienia, że tych łez nie ma zamiaru się wstydzić, a ja zaśmiałem się na to delikatnie pod nosem, sięgając do jego dłoni.

Gdy nasze palce splotły się ze sobą, obaj na długą chwilę zapatrzyliśmy się na nie, rozkoszując się uczuciem dotyku drugiego, jego realnością, tym jak ten pobudza dawne wspomnienia i przywraca w naszych głowach do życia czasy, o których byliśmy przekonani, że już nie powrócą. To sprawiało, iż sam znów zacząłem ronić łzy.

Widząc co się ze mną dzieje, Flawian ucałował moje włosy i zsunął mnie ze swoich kolan, delikatnie popychając w stronę taty. Razem jakoś ścisnęliśmy się na fotelu, przytulając do siebie tak mocno jak tylko mogliśmy. Mogłem mieć nawet te dwadzieścia cztery czy już dwadzieścia pięć lat, jednak bez względu na to w tych chwilach i tak ciągle czułem się jak dziecko. Chłopiec, który w końcu wrócił do domu, prosto do tych ciepłych, troskliwych, opiekuńczych objęć.

Jednocześnie dopiero teraz, gdy tata naprawdę był obok mnie, a jego przybycie stało się czymś prawdziwym, nie tylko przewidywanym zdarzeniem, do którego tak naprawdę również dobrze mogło nie dojść, zacząłem doceniać decyzję, którą podjął mój pan. Złożona mu obietnica, iż będę przy nim, była dla mnie świętością i bez względu na to czy ten by mnie z niej zwolnił, czy nie, nie złamałbym jej. Trwałbym przy nim, nawet jeśli to oznaczałoby konieczność spojrzenia w ocz tacie i powiedzenia mu, iż nie wrócę z nim do Belond. Od początku byłem pewnym, że zrobiłbym to, jednak dopiero teraz, docierało do mnie jak potwornie trudne by to było i jak zapewne złamałoby serca nam obu.

Dzięki decyzji księcia nie będę musiał tego robić. Nie będzie konieczności bym się żegnał, a co za tym idzie oszczędzę zarówno sobie, jak i ojcu, czy wujkowi ogromu bólu, i o wiele mniej pozytywnych łez. Wszystko to co związane z rozstaniem z tym co znajome, kochane, rodzime, będzie spoczywało na barkach mojego pana i choć współczułem mu tego, wiedząc, że to nie może być łatwe, to z drugiej strony byłem mu tak strasznie wdzięczny, za to iż robi to dla mnie. Bo nie miałem wątpliwości, iż robi to przede wszystkim z mojego powodu.

Spojrzałem na niego, ponad obejmującymi mnie ramionami, odkrywając że ten cały ten czas obserwuje mnie z pełnym ciepła i radości uśmiechem na ustach. Cieszył się moim szczęściem, choć przecież w jakiś sposób postać taty, spychała go nieco w cień. W końcu moja uwaga, zwykle skupiająca się niema w całości na nim, na niczym, została niemal w całości poświęcona innemu mężczyźnie, który przybył z daleka. Jednak on nie robił mi z tego powodu wyrzutów, nigdzie w jego oczach nie było choćby cienia zazdrości, tylko radość i miłość, wsparcie. Sam popychał mnie w stronę taty, zdając się być świadomy tego, iż to właśnie jego teraz potrzebuje, nawet bardziej ode mnie.

Odzyskać Wolność {Wilcze Kroniki}Where stories live. Discover now