Rozdział 1

3 0 0
                                    

Rozdział 1

Ośmioro jeźdźców na swoich zwierzętach zajęło swoje pozycje. Ich twarze były pomalowane albo na niebiesko, albo na czerwono. Gryfy i pterodaktyle, które brały udział w turnieju zostały i im namalowane znaki na skórach. Na wielkiej arenie nie daleko rancha wszyscy uczestnicy stali przed narysowaną linią na ziemi. Wodze mieli poskracane, siedzieli głęboko i stabilnie w siodłach. Nawet ich stwory czuły napięcie przed wyścigiem. Wprawdzie ścigali się tylko dla treningu, ale znacznie bardziej woleli wygrać niż przegrać. Kilka metrów obok nich siedziała reszta rodziny. Na środku przed linią i zawodnikami stanęła Miujka, która jako najstarsza siostra zajmowała stanowisko sędziego.

- Znacie zasady – zaczęła. – Wszystkie chwyty dozwolone, pod warunkiem, że nie będą zbyt gwałtowne lub zagrażające jeźdźcowi lub jego zwierzęciu. Startujecie stąd, okrążacie rancho wykonując po drodze różne zadania w ramach treningu i na koniec rzucacie podkową do słupka. Gdy pierwszy zawodnik celnie rzuci do celu wtedy, i tylko wtedy startuje kolejny i powtarza te czynność. Jeśli nie trafi się do celu wówczas należy zrobić małe kółko i powtórnie spróbować. Która drużyna będzie pierwsza wygrywa. Robimy to dla treningu i zabawy, więc bez szaleństw.

Gdy starsza siostra wymówiła to zdanie wszyscy spojrzeli na Małego i Mysie. Ta dwójka miała nieustane kłopoty z porozumieniem się i zazwyczaj kończyło się to awanturą, która zarażała całą rodzinę.

- Pierwsze wystartują Pchełka i Malutka – rozkazała, po czym usunęła się na bok.

W tych zawodach kluczowym punktem stawała się szybkość, zwinność, ale przede wszystkim taktyka i współpraca. Niedługo później na starcie stawił się jeździec na gryfie i dinozaurze. Pchełka na „Wenus" startowali w niebieskiej drużynie, natomiast czerwoną reprezentowali Malutka na „Pukeko". Siostry spojrzały na siebie pełne entuzjazmu.

- Do biegu, gotowi, start! – krzyknęła Miujka klaszcząc w ręce.

Gdy tylko echo tych słów dotarło do zawodniczek, te od razu popędziły swoich zwierzęcych przyjaciół. Ich pierwsze machnięcia silnymi skrzydłami sprawiło, że oddalone od nich kilka metrów widownia poczuła silny podmuch wiatru.

- Zaczęło się – pomyślały mocniej chwytając za uchwyty na siodłach.

Lot każdego jeźdźca w drużynie miał duże znaczenie, która ważyła losy całego wyścigu. Jeśli zawodnik z przeciwnej drużyny pierwszy celnie rzuciłby podkową wówczas kolejny wystartuje wcześniej i trudno było by nadgonić stracony czas następnemu uczestnikowi.

Obie leciały równym tempem. Trudno było przewidzieć kto pierwszy okrąży rancho i wróci, gdyż „Wenus" był szybszy, za to Malutka była bardziej doświadczonym jeźdźcem. Zresztą to nie miało większego znaczenia, gdyż robili to dla zabawy, ale zawsze fajnie było wygrać. Obie pędziły w stronę pierwszej tarczy strzelniczej. Latający dinozaur zaczęła powoli wyprzedzać swego przeciwnika.

- Jeszcze nie koleżanko – powiedziała wstrzymując swojego samczyka.

Jej przyjaciółka był szybsza, ale nie chciała ją na początku zbyt przemęczać. Wolała dać jej wolną drogę już pod koniec ich rywalizacji. Pchełka jak każdy na ranchu często trenowała z tym młodym zwierzęciem. Od lat zajmowała się treningami na tych zwierzętach, a jej partnerem stał się jej nowy przyjaciel, z którym nie dawno skończyła tresurę. Nic więc dziwnego, że była jednym z najlepszych jeźdźców zwierząt latających na ranchu. Po kilku sekundach mocno przechyliła się na prawą stronę dając znak, że czas na ostry skręt. Robiąc ten gwałtowny ruch poczuła opór powietrza na całym ciele tak, że omal nie puściła uchwytów. Malutka jednak nie zdecydowała się na taki manewr. Zamiast tego zrobiła większe koło przez co straciła kilka sekund, jednak nie chciała ryzykować.

W Wyścigach Zwierząt Latających liczyło się tylko to by pokazać swoje umiejętności jeździeckie i jeśli szczęście dopisze wygrać. Niestety jej samczyk, nie był tak zwrotny i treserka postanowiła nie zaryzykować zdrowia zwierzęcia dla wygranej. Nie wiele później obie zbliżyły się do celu.

- Moja! – wykrzyknęła trenerka szybko sięgając po łuk.

Kiedy ktoś wypowiedział to słowo dawał sygnał swojemu rywalowi, że celuje do tarczy i by ten usunął się z drogi. Jeźdźcy latający mieli za zadanie bronić swojej wyspy, lub zwierzęta w potrzebie. W czasie takich akcji mieli działać wspólnie i w harmonii bez zbędnych nieporozumień.

- Moja! – krzyknęła jej rywalka strzelając do drugiej tarczy.

Oba woreczki celnie trafiły w sam środek tarczy.

Zawartość tych woreczków zawierały mgłę smoczygonów. Smoki te ziały niebieską mgłę, która paraliżowała na kilka minut. Pozwalała ona na ucieczkę przed unieszkodliwionym wrogiem.

- Tak! – wykrzyknęły radosne z sukcesu.

Przed nimi pojawił się ostry skręt i kolejne podwójne tarcze. Przed nimi pojawiło się jeszcze trudniejsze zadanie. Musiały na raz wystrzelić dwie strzały w dwa miejsca. Łuki zostały napięte.

- Moja z prawej! – wykrzyknęła żółwinka biorąc cel.

- Moja z lewej! – dodała napinając cięciwę.

Kolejny raz nie chybiły. Uradowane ze swojego sukcesu popędziły do mety. Po chwili dzieliło ich tylko kilku metrów od dwóch kołków na które miały rzucić podkowę. Wyjęły podkowę. Ściągnęły wodzę i odchyliły się do tyłu. Zatrzymały swoje latające wierzchowce i rzuciły. Oba zadudniły na drewnianych kołkach. Zaczęła się kolejna runda.

OURS 2Where stories live. Discover now